czwartek, 4 września 2014

Od Kayli Cd Jessa

Angelica wcisnęła mocniej pedał gazu, a samochód wyrwał mocniej do przodu. Jechałyśmy po kamienistej drodze, a po chwili zjechałyśmy na trawę kierując się w stronę widocznych już pastwisk. Dostrzegłam konie galopujące w panice po wielkim paddocku, a za nimi gnającego wielkiego, szarego psa. Jego ujadanie słyszałam nawet przez szybę. Przy pastwisku stał Criss rzucając w pas kamieniami i próbując zwrócić jego uwagę na siebie.
Kiedy tylko Angelica zatrzymała auto obie wyskoczyłyśmy z niego i wbiegły na pastwisko. Instruktorka wyciągnęła strzelbę i ustawiła się tak, żeby nie ryzykować trafienia w któregoś z koni, co ułatwiał fakt, że pies biegł w lekkim oddaleniu od stada przerażonych koni. Wystrzeliła lecz zwierzę uniknęło pocisku i dalej zaganiało konie. Kobieta oddała drugi strzał i tym razem trafiła drapieżnika w okolicach żeber.
- Sprawdź czy koniom nic się nie stało! - poleciła i pobiegła do leżącego na trawie zwierzęcia. Criss w tym czasie po uspokojeniu swojego konia pomógł mi zatrzymać galopujące z przerażenia konie i sprawdzić czy nie zostały ugryzione. Po dokładnym obejrzeniu Freski podeszłam do Fiery Flower i zauważyłam strużkę krwi ściekającą z okolic stawu skokowego klaczy.
- Criss! - zawołałam - Wydaje mi się, że Flower została ugryziona!
Mężczyzna szybko podbiegł do mnie by obejrzeć rankę gdy tym czasem ja przytrzymywałam przestraszoną jeszcze klacz za kantar.
- Poza nią wszystkie konie są całe i zdrowe - stwierdził - To nie do końca wygląda na ugryzienie. To raczej draśnięcie, ale i tak musimy to pokazać weterynarzowi.
- Jess już po niego zadzwonił - powiadomiła Angelica podchodząc do nas - Myślę jednak, że przydałby się jeszcze lekarz.
- Jak to?! - zdziwiłam się domyślając się jednak co się stało. Po jeansach instruktorki spływała krew sącząca się z rany na udzie.
- Kayla weź Flower i mojego konia do stajni, a ja zawiozę Angelicę do szpitala - powiedział Criss i oboje udali się w stronę auta.
Nawet nie zauważyłam, że zaczęłam płakać. Potoki łez spływały mi po policzkach. Często nie lubiłam mojej macochy, ale mimo wszystko byłam do niej bardzo przywiązana. Nie zniosłabym myśli, że mogła by umrzeć na wściekliznę. Poprowadziłam klacz do ogrodzenia paddocku i wyprowadziłam ją na udeptaną ścieżkę poza pastwiskiem. Chwyciłam wodze konia na którym wcześniej jechał Criss i zaczęłam wolno iść w stronę stajni. Przez całą drogę starałam się opanować płacz, ale kiedy stanęłam przed koniowiązem z mojej piersi wydobył się niepohamowany szloch.

Jess???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz