środa, 3 września 2014

Od Jessa cz. 3

Wiatr wyje mi dziko w uszach. Na polach tu i gdzieniegdzie czają się zwalone drzewa, ale dla Mistralla nie stanowią przeszkody. Ledwo unosi kolana, a one już zostają w tyle. Czuję, jakby każdy jego krok przenosił mnie o kilometr dalej. Skończy nam się las, a on nadal niepokonanie będzie brnąć przed siebie. Widzę, jak jego szyja pod wpływem potu staje się ciemno brązowa, ale on nawet się nie sprzeciwia aby przestać biec.
Na jego grzbiecie jestem gigantem, który pokona wszystko.
Kiedy ściskam Mistralla nogami, on znowu wyrywa się do przodu, jakbyśmy do tej pory tylko spacerowali. Nie mogę uwierzyć, że którykolwiek z koni jest bardziej dzielny od niego. Ta szybkość zapiera we mnie wdech, przez co czuję się jakbym dosiadł pegaza, który szybuje w powietrzu.

Fruniemy.

Czuję na nogach gorąco, które bije od skóry Mistralla, i niesamowite przyciąganie, jak wtedy, kiedy morze wciska człowiekowi stopy głębiej w piasek. Czuję bicie jego serca wraz z moim, jego energię połączoną z moją i wiem, że to jest właśnie ta wielka moc, koni wyścigowych, które mój ojciec tak bardzo wielbił.
Poprzez wodze jakoś wyczuwam jego siłę. Wałach zachowuję się jak ptak podczas wichury. Całe ciało ostrzega mnie przed całą magią, która przelewa się teraz przeze mnie jak zburzona rzeka. Ale jednocześnie krzyczy, że żyję. Pełnią życia.
Słyszę tętent kopyt, jego parskanie przez wędzidło, świst wiatru w uszach. Moje skostniałe, lodowate ręce chwytają się rudej grzywy Mistralla. W świetle porannego słońca widzę przelatujące ptaki starające się nad nami nadążyć.
Wreszcie widzę znajome mi budynki stajenne. Nadal uśpiony dom, jakby nic się nie stało. Na ujeżdżalni spokojnie stępuje Kayla na Namkhaju a ja nie umiem przełknąć dławiącego się we mnie powietrza. Moje serce bije oszałe, nawet teraz, kiedy Mistrall się już zatrzymał.
Ześlizguję się z jego grzbietu. Jednak nogi mi drżą. Nigdy nie zapomnę jego prędkości.
- Co jest? – cienki głos czarnowłosej dziewczyny budzi mnie do realnego życia.
Przytrzymuję wodze wałacha, a on dyszy tak samo ciężko jak ja.
- Konie…na pastwisku…pies z wścieklizną… - co chwilę muszę przerywać aby nie zapomnieć o oddychaniu.
- Ej, spokojnie. Co się stało? – dziewczyna zsiadła z wierzchowca i podeszła do mnie.
- Wściekły pies pobiegł w stronę pastwisk – wydyszałem.
Zauważyłem jak dziewczynie otwierają się z przerażenia oczy.
- Co?!
Nie musiałem tego powtarzać. Kayla ściągnęła toczek i wcisnęła mi wodze do wolnej dłoni.
- Przecież ja wyprowadziłam konie rano na pastwisko… Tam jest Geronimo, Kilimandżaro i konie dziewczyn! –krzyknęła z paniką w głosie.
- Criss tam już jest. Trzeba zawołać Angelice – powiedziałem uspokajając już mój głos.
Dziewczyna pobiegła do domu. Nie było jej tylko chwilę. Zaraz szybko otworzyła auto wskoczyła do niego jak torpeda. Po chwili wyszła z domy Pani Angelica w dłoni trzymała coś, co było strzelbą.
- Jess, zadzwoń po weterynarza! – rzuciła tylko i znikła za kierownicą.
Odjechali z tumanem kurzu. A ja zostałem ze zdziwionym Namkiem, który jeszcze się nie zorientował, dlaczego jazda skończyła się tak wcześnie. Obok mnie stał też Mistrall. Cały pokryty grubą warstwą lepkiego potu. Jego nozdrza powiększały się i malały. Ja też cały w środku drżałem.
Oparłem czoło o głowę wałacha. Kiedy oddychaliśmy razem było nam łatwiej. Bo byliśmy razem… niezwyciężeni. I to już nie chodziło o zdarzenie, które miało miejsce nad rzeką. Tu chodziło o magię, która nadal pałęta się obok nas. O prędkość, która nadal nie wygasła. Zawzięcie, które nas połączyło.
Czuję się jakbym stał obok kogoś, kto mnie rozumie. Bratniej duszy. Uśmiecham się i zamykam oczy próbując uspokoić swoje galopujące serce.
Ptaki znów wróciły, śpiewając jak oszalałe. Zimny wiatr dręczy moją skórę, a zapach stajni łagodzi moje zmysły. Gdzieś w oddali słyszę miauczenie kota a liście szumią swym delikatnym głosem.
Wszystko powraca.

Kayla?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz