sobota, 20 września 2014

Od Jess'a cz. 1

Zimny ale rześki powiew nieba rozwiewał mi włosy. Ptaki cicho śpiewały nad moją głową, chowając się gdzieś w drzewie obok. Trawa była nasiąknięta wodą i aż raziła w oczy. Pochmurne niebo, nie wyglądało jakby miało się kiedyś przejaśnić. Cisza, ptaki i konie. 
Siedziałem na lekko mokrym drewnianym płocie, który ograniczał pastwisko od dzikich łąk i z zamkniętymi oczami nasłuchiwałem. Najdrobniejszy szczegół nie uchodził mojej uwadze. Jakiś koń kłusował wybijając rytmy o podłoże, słychać też było świerszcze w polnej drodze albo dziki i nieujarzmiony wiatr odbijający się od lasu. W takich chwilach wszystko było inne i nowe. Mogłem sobie wyobrazić wszystko. Jednak dziś to myśli same do mnie wpadają. Przypominałem sobie coś o czym dawno zdążyłem sobie już zapomnieć. 
Ściskam mocniej powieki, ale obraz tylko się lekko rozmazuję. Słyszę fale obijające się o brzeg. Nawoływanie Daly’ego i małego chłopca. Teraz wszystko widzę wyraźnie…

Chłopiec o blond włosach, tak rozwianych przez wiatr, że panowały w wielkim nieładzie, siedzi na mokrym piasku i obserwuje łódkę. Płynie na niej starszy z wieku mężczyzna i trzyma na uwiązie roczną klacz Mirakle, która jako przyszły, obiecujący koń wyścigowy była wyceniana na kilkuset funtów. Na czarnym kadłubie białymi literami wypisano nazwę łodzi: Czarna jak serce. Sierść klaczy ściemniała od wody. Parska po każdych ruchach kopyt ale nie okazuje zmęczenia. Łódź i koń powoli płyną osłoniętą zatoczką jeziora. Odbity od skał warkot silnika wraca do uszu chłopca. Daly, robi z klaczą kółka w wodzie. Ćwiczy jej mięśnie bez obciążających ćwiczeń. Odpływają coraz dalej. Ale chłopiec u brzegu wie, że Mirakle będzie pływać tak długo jak tylko będzie mogła. Był przy jej narodzinach; przypominała wtedy kłębek guzowatych stawów z wielkimi oczami. Klacz nie patrzy na nikogo, skupia się wyłącznie na pływaniu. Zdeterminowana, rusza sprawnie kończynami przebierając wodę. Musi być w dobrej kondycji, ponieważ nazajutrz przyjadą ludzie na aukcję koni. A ona ma być wielką atrakcją imprezy. Była jak zdolna perełka w sidłach stadniny po genialnych rodzicach. Nie bała się niczego, a to bardzo ważne dla koni wyścigowych. Po chwili do chłopca dołącza się mężczyzna o szerokim uśmiechu i kuca przy nim. Obserwują razem Mirakle. Poziom wody jest inny niż zwykle. Za wysoki. Daly odpływa coraz dalej z klaczą, pochłonięty własnymi myślami. Chłopczyk, o niebieskiej kurtce zatapia ręce w piasku. Pomagał rano czyścić Mirakle i kiedy ją głaskał poczuł coś dziwnego… jakby łaskotanie prądu w okolicach jej pęcin. Nagle mężczyzna wstaje i zaczyna krzyczeć:
- Daly! Daly! – próbuje przekrzyczeć wiatr.
Ale on go nie słyszy. Nieświadomy brnie dalej w niewidoczne fale. W końcu klacz przestaje ruszać jednym kolanem. Wysoko unosi łeb i rży, tak przejmująco, że chłopiec aż biegnie w stronę fal. 
- Po –mo-cy! – słychać urywki niesione wiatrem. Głos Daly’ego.
Mężczyzna stojący obok chłopca nie czeka na nic więcej. Wskakuję do jeziora i płynie w kierunku łódki. Mirakle nie przestaje pływać, tak zawzięta, nie zwlekając na ból. Kiedy mężczyzna dopływa do łódki cały ocieka zimną wodą. Chwyta ręką roczniaka za brzuch, ale ona nie przestaje pływać, nawet jeśli prawą przednią pęciną nie mogła ruszyć. Potem nastaje już tylko cisza i lekki skowyt wiatru. Powoli zamierała z wycieńczenia. Pełna zapału i wierności. Nikt nie wiedział, że ma chorą nogę, bo ani nie kulała ani nie stawiała oporów kowalowi. Jej zaciętość ją pogrążyła. Kiedy postawili ją na brzeg mężczyzna tylko wstrzyknął coś klaczy szepcząc, że już i tak wiele przeszła. Bo koń wyścigowy bez sprawnej nogi, nawet z takim wielkim zapałem staje się niczym. Oczywiście nie potrzebna by była eutanazja, gdyby nie to, że Mirakle połknęła zbyt wiele wody. Dyszała i trzęsła się, umarłaby w cierpieniu kilka godzin później. A tak, swobodnie zamknęła oczy. Bo przecież nadal pływała i tak ją chłopiec zapamiętał – dziką jak morze. Mokry mężczyzna popatrzył na chłopca, który w oddali patrzył w szlachetny łeb klaczy. On wiedział, że coś z jej nogą jest nie tak. Wiedział, ale nie powiedział nikomu. Bał się ich reakcji „Bo co? Poczuł i już od tak wiedział?” Mirakle umarła – cudowna klacz. Chłopiec nie płakał. Przez kolejne dni śniła się mu tylko ona. Tonęła po raz setny każdego wieczora. A on nie mógł nic zrobić. Za każdym razem było za ciemno, za zimno, za szybko, za późno. A potem pozostawała tylko pustka. 

Otwieram gwałtownie powieki, jakby po przebudzeniu przecieram oczy. To wspomnienie tak nagłe i tak szybkie przyprawiły mnie o bicie serca i gęsią skórkę. Małym chłopcem byłem ja, a mężczyznom obok ojciec. 
Spojrzałem w kierunku swobodnie pasących się koni. Były szczęśliwe i wysportowane. Namkhaj podbiegł do mnie i parsknął kilka razy, wydmuchując powietrze z chrap. Pogładziłem go po pysku lekko się uśmiechając. Zeskoczyłem z płotu i położyłem rękę na jego grzbiecie. Od lat zastanawiałem się czy to był tylko przypadek, że wyczułem, że boli ją noga, czy też… nie… to byłoby irracjonalne. Wyczuć ręką ból, którego nikt nie odczuwa...
Położyłem dłoń na grzbiecie Namka i przejechałem nią, aż do zadu. Potem po szyi i łbie i nic. Opuściłem dłonie z zrezygnowaniem. 
Nagle niezauważalnie podeszła do mnie Tiffy i chwyciła Namka za kantar. 
- Co porabiasz? – zaczęła uśmiechając się.
Na pewno zauważyła jak dokładnie przykładam ręce do jego grzbietu, ale cóż, nie wyszło. 
- A tak… - nie wiedziałem jak dobrać odpowiednie słowa – zamyśliłem się.
Dziewczyna kipiała radością. Podobno jej klacz świetnie radzi sobie w skokach. A to rzadkość żeby koń ujeżdżeniowy był też gwiazdą w skokach. Chciałbym to zobaczyć, ale jak tylko zaczynam o tym myśleć przypomina mi się, że i ja i Mistrall musimy więcej trenować. W końcu praca czyni mistrza. Jednak z drugiej strony mój ojciec mawiał: „Czasami trzeba zrozumieć własnego siebie, potem wsiąść na konia. Bo zazwyczaj zrzucamy całą winę na wierzchowca, a to my nie umiemy sobie z własnym sobą poradzić”. 
- Umierz robić jakieś specjalne masarze dla koni, czy coś? – zaczęła niepewnie, nawiązując do tego co robiłem przed chwilą. 
Popatrzyłem na mądre oczy Namka.
- Sam nie wiem…Kiedyś w młodości, jak dotknąłem miejsca, w którym konia coś boli, to… to wtedy czułem coś w dłoniach. Jakby świerzbienie, hm… trochę jak łaskotanie prądu. Ale było to dawno i taka dziwna poniosła mnie myśl, że to nie było tylko ten jeden raz. Ale – poklepałem Namkhaja po szyi – Mój rozsądek wygrał.
Tiffy podniosła brwi w zastanowieniu.
- Nie słyszałam jeszcze o czymś takim – przyznała – Ale przychodzi mi tylko jedno skojarzenie: złote rączki. Może to przez jakąś bajkę z dzieciństwa. Bob budowniczy? – zaśmiała się.
Uśmiechnąłem się. Chyba teraz czuję się bardziej podbudowany. Bo nie chciałbym zostać Bobem Budowniczym… Przynajmniej są tego jakieś pozytywne strony.
- Nukke przeskoczyła dzisiaj cały parkur – bezbłędnie! – zacisnęła pięści ze szczęścia – Myślisz, że mamy jakieś szanse na zawodach?
Podniosłem głowę patrząc na jej podekscytowaną twarz.
- Pewnie. Jest takie stare indiańskie powiedzonko: „Aby zrozumieć konia, trzeba wskoczyć w jego buty”.
Dziewczyna zaśmiała się, kładąc ręce na grzbiecie Namka.
- A u ciebie widać, że w te buty wskoczyłaś i macie naprawdę wielkie szanse – uśmiechnąłem się.
- Dzięki – odparła Tiffy 
Szaleńczy wiatr porywał nas do przodu, tak, że musieliśmy przechylać się lekko w drugą stronę by zachować równowagę. 
- Czy to prawda? – szybko przekręciłem głowę na głos obcej osoby.
Za nami stał mężczyzna. Przez chwilę studiowałem jego uśmiechnięty wyraz twarzy. Ach tak, to przecież tutejszy weterynarz.
- Ale? – nie rozumiałem jego pytania – Tak, Tiffany i je koń są świetni…
- Nie – szybko mi przerwał – nie o to mi chodzi – przyjrzał się dziewczynie – szedłem na pastwisko, bo miałem chwilę czasu i przez przypadek przysłuchałem się waszej rozmowie. A więc czy to prawda…czujesz dłońmi ból?
Przełknąłem ślinę. Teraz nie wiem, czy dobrze zrobiłem mówiąc to na głos.
- Nie wiem.
- Spróbuj znaleźć miejsce, gdzie jej coś dolega – wskazał na Fiery Flower.
Wymieniłem z Tiffy zaskoczone spojrzenia. Skąd mógł wiedzieć, że nie biega ona tak jak dawniej i zaczyna kuleć. Podobno kilku weterynarzy już się do tego zabierało, lecz żaden nie potrafił znaleźć przyczyny. Trzeba było po prostu ostrożnie na niej jeździć. 
- No śmiało – zachęcał mnie. 
Co miałem robić? Ruszyłem w kierunku klaczy i przesunąłem dłońmi po jej nogach. Weterynarz oparł się o płot i z zastanowieniem przyglądał się temu co robię. Ja sam czułem się w kropce. Można powiedzieć, że ta cała akcja to jedna wielka improwizacja. Poczułem się jeszcze gorzej kiedy przypomniałem sobie, że wszyscy wychwalali tego mężczyznę, bo pomagał koniom, którym już nie można było pomóc. Mimo to zamknąłem oczy i skoncentrowałem się na Flower. Na padoku zrobiło się cicho, nawet wiatr mi już nie przeszkadzał. Na jej nogach na kopytach nie znalazłem niczego podejrzanego, ale kiedy przesunąłem dłonią po boku, poczułem delikatne wibracje. Potem dotknąłem jego zadu i drgnąłem. Otworzyłem gwałtownie oczy i popatrzyłem na weterynarza. To…to… - nawet myśli nie umiały mi się złożyć w zdanie. 
- Tutaj coś wyczuwam - wyszeptałem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz