Trasa, którą pędzi Criss nie jest i dla mnie tajemnicą. Musi się trzymać ścieżki , a ma do wyboru tylko trakt biegnący koło lasu i wijący się przy ogromnych kamiennych murkach i żywopłotach, dziko pozostawionych na pastwę losu. Nie ma sensu jechać blisko niego. Wałach i ja gnamy przez łąkę. Ścinamy pierwszy zakręt, płosząc grupkę saren.
- Sorki – rzucam do nich przez ramię.
Ominąwszy je, zbliżamy się do następnej przeszkody, którą jest zwalone drzewo. Mistrall musi zrobić szybki zwrot, żeby pokonać przeszkodę. Odrzuciłem wodze w najgorszym możliwym momencie, ale przynajmniej nie szarpię go za pysk. Wałach podciąga nogi wysoko pod siebie i ratuje nas przed groźnym upadkiem. Kiedy, cwałując, zostawiamy drzewo za sobą, znowu chwytam wodze i poklepuję go po szyi w uznaniu za jego wyczyn, a on kładzie uczy na znak, że dziękuje za komplement.
Potem biegniemy po tym, co kiedyś było pastwiskiem, a teraz zmieniło się w porośnięte krzakami wrzosowiska, czekające na wypalenie. Straciłem z oczu Crissa, i nie mam pojęcia gdzie są. Już sobie wyobrażam moment, w którym jako pierwsi wbiegamy przed jezioro.
Postanawiam zaryzykować i naprowadzam konia na skróty, oddalając się od bezpiecznej ścieżki.
- No dalej, Mistrall – sepczę. Wałach przecina drogę i kieruję się ku przewie w wysokich drzewach. Dalej rozciąga się lita skała, po której żaden koń nie powinien cwałować, dlatego kolejnym ostrym susem przeskakujemy kamień odgradzający nas od ścieżki.
Kiedy znów jest przed nami prosta droga, popędzam Mistralla. Tutaj teren jest miękki i piaszczysty. Zrobiło się jednak stromo , więc zwalniamy do kłusa. Na koniec koń zeskakuje niezdarnie ze zbocza i lądujemy na poziomie jeziora. Gdy okrążamy ostatnią skarpę wydaję pomruk irytacji: kary koń już stoi przy brzegu. W powietrzu unosi się jeszcze dym spowodowany ich przyjazdem.
- I tak świetnie się spisałeś – szepczę do Mistralla, poklepując ją. Dyszy, parska przeciągle. Uważa, że to był udany wyścig.
Criss siedzi sztywno w siodle. Patrzy gdzieś daleko przed siebie. Widzę, że jest przejęty, więc trącam Mistralla. Wypuszczam wodzę, żeby mógł się paść, ale on nie opuszcza łba. Kieruje swój wzrok tam gdzie Criss.
- Co jest? – pytam, ale czuję, że coś jest nie tak.
Podążam za ich wzrokiem. Dostrzegam tylko szary punkcik gdzieś daleko, po drugiej stronie jeziora. To coś, wyłania się z lasu i widać teraz jego czarne, błyszczące ślepia. Za nim wznosi się reszta, czyli szyja, potężny grzbiet wyrzucony do góry niczym u nastroszonego kota. Jako ostatnie rzuca mi się w oczy piana, która wylewa się mu z pyska. Dziki pies gwałtownie daje susa, okrążając jezioro.
- Nie ruszaj się, błagam – szepczę – Nie-ruszaj-nie-ruszaj-nie-ruszaj.
W myślach chwytam się tego wielokrotnie. Drapieżne zwierzęta kochają ruchomy cel. Nie zaatakuje nas, kiedy stoimy daleko, niczym głaz.
Stwór zawarczał tak głośno, że jego głos przebił mnie na wylot. Mistrall także cofnął się o krok. Spinam go łydkami aby nie uciekał.
Wtedy kary ogier Crissa staje dęba. Instruktor chwyta się jego szyi. Wystraszony koń niemal tańczy w miejscu i gdyby nie to, że ten mężczyzna jest bardzo doświadczony już dawno puścił by się ślepo przed siebie i poniósł.
Rzeczywiście, pies omija nas i ze swoim szaleńczym uśmiechem wbiega do lasu. Przełykam ślinę ale to też nie pomaga, w środku mam pustkę.
- Jess! Szybko, jedź do stadniny! Ten pies miał wściekliznę. Musisz powiadomić o tym Angelice! Ja ruszę za nim, bo poszedł w stronę pastwisk. Jeszcze by mi tu brakowało, żeby jakiegoś konia ugryzł! – ruszył karosza niepewnym galopem. To jest coś takiego jak mi mówił. Gdy koń się lęka człowiek musi być odważny. Taki właśnie był Criss, dlatego ogier posłusznie biegł tam gdzie mu wskazano.
Ja za to ostro zmieniłem kierunek.
- Dalej! – krzyknąłem, a wałach wyrwał się do cwału.
Na pastwisku na pewno były konie dziewczyn. Stawką było ich życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz