Przepraszam, was za opóźnienia, ale pewnie nie jestem jedyną osobą na którą spadają całe zwały zadań domowych... :(
W każdym razie pierwsze miejsce zajmuje Jess (graczka Lew) i wygrywa tego oto konika:
Imię: Gamma
Data urodzenia: 2010 r.
Płeć: klacz
Temperament: Gamma jest bardzo zabawnym konikiem. Kocha biegać i brykać oraz nie słuchać dosiadającej jej osoby. Jest jeszcze bardzo młoda i wiele się jeszcze musi nauczyć lecz nie obchodzi ją przyszłość. Żyje chwilą i zawsze się z niej cieszy. No chyba, że nie dostanie smakołyka lub ktoś kogo polubi nie będzie się nią zajmował. Klacz nie jest ufna lecz gdy już znajdzie z kimś porozumienie stara się zasłużyć na dobre słowo czy pieszczoty.
Specjalizacja: cross
Właściciel: Jess Farris
Drugie miejsce Tiffany, która dostaje Niebieskie ochraniacze, a trzecie przypada Kayli z nagrodą Niebieskie owijki.
Gratulacje dla starających się i piszących piękne opowiadania zawodników!
Opowiadanie końcowe zamieszczę jutro, mam nadzieję, że podobały wam się zawody mimo, że pod koniec zapał nieco opadł...
poniedziałek, 29 września 2014
sobota, 27 września 2014
Uwaga!
Zachęcam was do pisania opowiadań bo już jutro po południu odbędą się zawody! Mam nadzieję, że po konkursie dopisze wam wena i zaczniecie tworzyć tak piękne opowiadania jak wcześniej. Ostrzegam, że powoli kończy się moja cierpliwość i zacznę punktować waszą aktywność!
niedziela, 21 września 2014
Od Jess'a
Późnym popołudniem skończyłem odrabiać moje obowiązki, czyli wysprzątałem boks Mistralla i pozamiatałem obejście, które przez wiatr cały czas było brudne od złoto-brązowych liści. Wypastowałem też siodło i ogłowie kasztanka, wiedząc, że zawody już za pasem a przecież nie pojedziemy na nie cali z błota.
Poszedłem do mojego Miss Trolla i przejechałem dłonią po jego elegancko przystrzyżonej grzywie. Cały czas nie mogłem sobie wybić z głowy, tego, co działo się na pastwisku a od myślenia bolała mnie już głowa… Postanowiłem, że najlepszym pomysłem będzie trening, by chociaż na chwile skupić się na czymś innym.
Osiodłałem wałacha i wyprowadziłem go na świeże powietrze. Wiatr zdążył się już trochę uspokoić, ale nigdzie nie było żadnych klubowiczów. Jakby wiatr porwał ich w swoje sidła i wywiał daleko stąd. Ja jednak chciałem skorzystać z tej wolnej chwili i wskoczyłem na grzbiet Mistralla, prowadząc go w kierunku ujeżdżalni.
Najpierw stępowaliśmy na długiej wodzy, po czym kłusem robiliśmy wolty wokół rozstawionych przeszkód. Były wysokie. Widać, że ktoś dzisiaj ciężko harował ze swoim koniem. Kiedy się już trochę rozruszaliśmy przejechałem galopem ujeżdżalnie najeżdżając na pierwsza przeszkodę. Zrobiłem pół siad, a kasztanek przeleciał z gracją na drugą stronę. Zwolniłem go i pochwaliłem patrząc na kolejne drążki. Tym razem najechaliśmy na nie z odpowiedniej strony, pokonując tor przeszkód z jedną zrzutką. Dwa razy najechaliśmy jeszcze na inną i zwolniłem do stępa. Taki trening wystarczy, jak na dziś. Mimo to nie miałem ochoty na powrót do stajni. Po pierwsze wszyscy gdzieś sobie poszli. A po drugie jako jedyny w stajni powinienem wyprowadzić konie na pastwisko… Wyjeżdżając z ujeżdżalni skręciłem w przeciwną stronę, w kierunku lasu. Spokojnym kłusem ominęliśmy pastwiska. W tej chwili miałem tylko jedyny cel. Chciałem pojechać do Jack’a.
Kiedy dotarłem pod dom leśniczego, weterynarz rąbał drewno. Wyprostował się zaskoczony, widząc, jak wyjeżdżam zza zakrętu.
- Jess? Co ty tutaj robisz? – opuścił toporek i przedramieniem oparł spocone czoło – Czy to nie jest już pora na dobranockę? – zażartował.
Zsiadłem z Mistralla i chwyciłem go za uwiąz.
- Wszyscy gdzieś pouciekali, a ja miałem już dość samotności – uśmiechnąłem się.
- To dobrze, bo i ja siedzę tu sam – odparł.
- Mogę ci w czymś pomóc? – zaproponowałem, widząc jak spocona koszula przykleiła mu się do ciała.
- Oczywiście. Mógłbyś zapakować szczapki do kosza? Zaraz pewnie zacznie padać, a ja muszę rozpalić w kominku.
Jack narąbał już całkiem sporo drewna, więc szybko zabrałem się do pracy. Zaprowadziłem Mistralla do przybudówki, tak jak polecił mi weterynarz i ściągnąłem z niego siodło i ogłowie. Po czym zacząłem zbierać szczapki, tak, że po chwili wziął ode mnie pełen kosz i zaniósł go na werandę, gdzie pod dachem trzymał ułożone bierwiona.
- No dobrze – powiedział i spojrzał zadowolony na pokaźny stos drewna – To na jakiś czas wystarczy. Zasłużyliśmy na krótki odpoczynek. Upiekłem chleb, może miałbyś ochotę spróbować?
Pokiwałem w milczeniu głową i ruszyłem za nim do domu. Na stole stał zamknięty laptop, a obok niego leżał stos książek, czasopism i dokumentów.
- Siadaj, proszę – Jack odwiesił kurtkę w garderobie obok drzwi – Nie zdążyłem się jeszcze za bardzo rozpakować, więc nie patrz na ten bałagan. Chcesz się czegoś napić? Coli? Wody?
- Może być Cola, dziękuję.
Usiadłem przy stole i spojrzałem na tytuły książek. Cała literatura, włącznie z czasopismami była po angielsku . „American Journal of Veterinary Research”, „Equine Veterinary Journal”, „Osteopathy for Horses – Fundamental and Practical Aspects”.
Jack wrócił do stołu z dwiema szklankami i talerzem w dłoni. Łokciem odsunął papiery na bok, a na uwolnionym miejscu postawił picie i jedzenie.
- Na zdrowie! – powiedział i się roześmiał – Dzięki za pomoc.
- Nie ma sprawy – odparłem i upiłem łyk gazowanego napoju.
Chleb, posmarowany grubo masłem, pachniał tak smakowicie, że poczułem ssanie w żołądku. Natychmiast sięgnąłem po kromkę i ugryzłem aromatyczne ciasto. Chleb smakował wyśmienicie, znacznie lepiej niż pieczywo z którejkolwiek piekarni w okolicy.
Przez chwilę panowało milczenie. Skądś dochodziło tykanie zegarka, czasem zaskrzypiały stare belki. Jack przyjrzał mi się uważnie. Odstawił szklankę i założył ręce za głowę.
- Przed kilkoma laty poznałem w Stanach Zjednoczonych indiańskiego uzdrowiciela. Miał taki sam dar jak ty.
- Słucham? – zrobiłem się czerwony. Czyżby sobie ze mnie żartował. Ja i dar…Ha, ha, ha!
- Potrafił dotykiem znaleźć miejsce, w którym zwierzęta albo ludzie odczuwali bóle lub inne dolegliwości – ciągnął weterynarz – Na pierwszy rzut oka to nie jest aż tak niecodzienne. Jest wiele osteopatów i chiropraktyków, którzy to potrafią. Tak szczerze mówiąc, to chyba konieczne. Inaczej nie potrafiliby prawidłowo leczyć ani ludzi, ani zwierząt. U tego indiańskiego uzdrowiciela wyjątkowa była inna umiejętność. A mianowicie to, że potrafił znaleźć choroby, o których chory nie miał pojęcia. Osobiście byłem przy tym jak u pewnej kobiety znalazł guza. Zareagował na niego mniej więcej tak, jak ty kilka godzin temu. Zadrżał jakby poraził go prąd.
Żując, wpatrywałem się w Jack’a. Chleb był przepyszny i nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wziąć drugiej kromki.
- Ja na przykład – mówił dalej- nic nie czuję. Mam za to bardzo duże doświadczenie w leczeniu koni. W Stanach Zjednoczonych praktykowałem pod okiem bardzo znanego końskiego osteopaty , a wcześniej oczywiście studiowałem weterynarię. Wiem, o co w tym chodzi i jak leczyć. A co ty wiesz o osteopatii i chiropraktyce?
- Nic – przyznałem, przełykając kromkę.
- W takim razie – Jack wyprostował się i odchrząknął – pozwól, że ci trochę przybliżę temat. Otóż historia uzdrawiania dłońmi sięga starożytności. Stosowane są różne techniki, od najdelikatniejszych, jak masaże, do znacznie bardziej inwazyjnych, jak kręgarstwo. Pewnie chodź trochę ci się obiło o uszy? Bardzo długo podstawową różnicą między tymi dwiema dziedzinami było to, że chropraktycy zajmowali się raczej bezpośrednim zwiększaniem ruchomości stawów, a osteopaci leczeniem przyczyn w postaci schorzeń ścięgien i mięśni. Rozumiesz to?
Bardzo uważnie go słuchałem, więc przytaknąłem.
- Jak zawsze można spotkać ludzi, którzy są wyjątkowo utalentowani, i takich, którym brakuje zdolności – tłumaczył dalej Jack – Już wcześniej zauważyłem, że mam pewien dar w tym kierunku. Kiedy medycyna akademicka nie potrafi znaleźć rozwiązania jakiegoś problemu , zdesperowani ludzie zwracają się ku alternatywie. Ostatni przez kilka lat bardzo intensywnie zajmowałem się tym tematem i pogłębiałem swoją wiedzę. Napisałem nawet kilka książek na ten temat.
Uśmiechnął się i skażał palcem na jedną, która leżała akurat obok komputera.
- Miałem szczęście spotkać ludzi wyjątkowo uzdolnionych, więc próbowałem jak najwięcej się od nich nauczyć. Poznawałem stosowane przez nich techniki i metody, aż w końcu sam stałem się specjalistą. Weterynarze zazwyczaj spoglądają na problem tylko z jednego punktu widzenia, ja natomiast staram się chorego konia traktować jak złożoną całość i odpowiednio do potrzeb znajdować rozwiązania odnoszące się również do całości, najchętniej oczywiście unikając podawania środków chemicznych i operacji.
Przerwał na chwilę i przesunął dłonią po obcięto krótko włosach.
- Amnezja, czyli wywiad, i diagnostyka, wciąż odgrywają ważną rolę. Gdzie boli, od kiedy, czy doszło do jakiegoś urazu , co się dokładnie stało, czy wcześniej bolało i dlaczego? Co może sprawić, że koń okulał, nie chce skakać, narowi się, nie je? To bardzo ciekawe, ale często niezwykle wymagające, bo koń sam mi przecież nie powie, co się z nim dzieje.
Zafascynowany słuchałem, o czym mówił, ale najbardziej niesamowite było to jak mówił. Jack traktował mnie jak osobę równą niemu. I pewnie gdybym potrzebował weterynarza do swojej stajni już dawno dostałby pracę.
- Medycyna uniwersytecka pokłada największą ufność w zdjęciach rentgenowskich, tomografii komputerowej, rezonansie magnetycznym, ultrasonografii i badaniach krwi. To czego nie da się wyczytać z wyników tych badań, jest pomijane. Potem są zastrzyki i inne zabiegi. Kiedy już wyczerpią wszystkie pomysły proponują właścicielowi uśpienie zwierzaka. W takim momencie pojawiam się ja. Wyleczyłem już bardzo wiele koni. Ale nie ma w tym magii, tylko wiedza i umiejętności.
Przytaknąłem, zastanawiając się do czego zmierza. W tym momencie przeszedł do sedna.
- No właśnie. I teraz, jak gdyby nigdy nic, spotykam ciebie, Jess – uśmiechnął się i przekrzywił głowę – A ty bez żadnego wysiłku robisz dokładnie to, co robił tamten Indianin, o którym ci mówiłem.
Niespodziewanie zerwał się z miejsca i zaczął chodzić tam i z powrotem.
- Niesamowite!
Zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Słuchaj, w przybudówce mam jednego konia, z którym nie jestem w stanie sobie poradzić. Utknąłem. Lekarze się poddali i ja też nie mam wyjścia. Muszę zadzwonić do właścicieli i powiedzieć im co mu dolega.
Zawahał się, podrapał się po głowie i nabrał głęboko powietrza.
- Jess, czy zechciałabyś spojrzeć na tego konia?
Poszedłem do mojego Miss Trolla i przejechałem dłonią po jego elegancko przystrzyżonej grzywie. Cały czas nie mogłem sobie wybić z głowy, tego, co działo się na pastwisku a od myślenia bolała mnie już głowa… Postanowiłem, że najlepszym pomysłem będzie trening, by chociaż na chwile skupić się na czymś innym.
Osiodłałem wałacha i wyprowadziłem go na świeże powietrze. Wiatr zdążył się już trochę uspokoić, ale nigdzie nie było żadnych klubowiczów. Jakby wiatr porwał ich w swoje sidła i wywiał daleko stąd. Ja jednak chciałem skorzystać z tej wolnej chwili i wskoczyłem na grzbiet Mistralla, prowadząc go w kierunku ujeżdżalni.
Najpierw stępowaliśmy na długiej wodzy, po czym kłusem robiliśmy wolty wokół rozstawionych przeszkód. Były wysokie. Widać, że ktoś dzisiaj ciężko harował ze swoim koniem. Kiedy się już trochę rozruszaliśmy przejechałem galopem ujeżdżalnie najeżdżając na pierwsza przeszkodę. Zrobiłem pół siad, a kasztanek przeleciał z gracją na drugą stronę. Zwolniłem go i pochwaliłem patrząc na kolejne drążki. Tym razem najechaliśmy na nie z odpowiedniej strony, pokonując tor przeszkód z jedną zrzutką. Dwa razy najechaliśmy jeszcze na inną i zwolniłem do stępa. Taki trening wystarczy, jak na dziś. Mimo to nie miałem ochoty na powrót do stajni. Po pierwsze wszyscy gdzieś sobie poszli. A po drugie jako jedyny w stajni powinienem wyprowadzić konie na pastwisko… Wyjeżdżając z ujeżdżalni skręciłem w przeciwną stronę, w kierunku lasu. Spokojnym kłusem ominęliśmy pastwiska. W tej chwili miałem tylko jedyny cel. Chciałem pojechać do Jack’a.
Kiedy dotarłem pod dom leśniczego, weterynarz rąbał drewno. Wyprostował się zaskoczony, widząc, jak wyjeżdżam zza zakrętu.
- Jess? Co ty tutaj robisz? – opuścił toporek i przedramieniem oparł spocone czoło – Czy to nie jest już pora na dobranockę? – zażartował.
Zsiadłem z Mistralla i chwyciłem go za uwiąz.
- Wszyscy gdzieś pouciekali, a ja miałem już dość samotności – uśmiechnąłem się.
- To dobrze, bo i ja siedzę tu sam – odparł.
- Mogę ci w czymś pomóc? – zaproponowałem, widząc jak spocona koszula przykleiła mu się do ciała.
- Oczywiście. Mógłbyś zapakować szczapki do kosza? Zaraz pewnie zacznie padać, a ja muszę rozpalić w kominku.
Jack narąbał już całkiem sporo drewna, więc szybko zabrałem się do pracy. Zaprowadziłem Mistralla do przybudówki, tak jak polecił mi weterynarz i ściągnąłem z niego siodło i ogłowie. Po czym zacząłem zbierać szczapki, tak, że po chwili wziął ode mnie pełen kosz i zaniósł go na werandę, gdzie pod dachem trzymał ułożone bierwiona.
- No dobrze – powiedział i spojrzał zadowolony na pokaźny stos drewna – To na jakiś czas wystarczy. Zasłużyliśmy na krótki odpoczynek. Upiekłem chleb, może miałbyś ochotę spróbować?
Pokiwałem w milczeniu głową i ruszyłem za nim do domu. Na stole stał zamknięty laptop, a obok niego leżał stos książek, czasopism i dokumentów.
- Siadaj, proszę – Jack odwiesił kurtkę w garderobie obok drzwi – Nie zdążyłem się jeszcze za bardzo rozpakować, więc nie patrz na ten bałagan. Chcesz się czegoś napić? Coli? Wody?
- Może być Cola, dziękuję.
Usiadłem przy stole i spojrzałem na tytuły książek. Cała literatura, włącznie z czasopismami była po angielsku . „American Journal of Veterinary Research”, „Equine Veterinary Journal”, „Osteopathy for Horses – Fundamental and Practical Aspects”.
Jack wrócił do stołu z dwiema szklankami i talerzem w dłoni. Łokciem odsunął papiery na bok, a na uwolnionym miejscu postawił picie i jedzenie.
- Na zdrowie! – powiedział i się roześmiał – Dzięki za pomoc.
- Nie ma sprawy – odparłem i upiłem łyk gazowanego napoju.
Chleb, posmarowany grubo masłem, pachniał tak smakowicie, że poczułem ssanie w żołądku. Natychmiast sięgnąłem po kromkę i ugryzłem aromatyczne ciasto. Chleb smakował wyśmienicie, znacznie lepiej niż pieczywo z którejkolwiek piekarni w okolicy.
Przez chwilę panowało milczenie. Skądś dochodziło tykanie zegarka, czasem zaskrzypiały stare belki. Jack przyjrzał mi się uważnie. Odstawił szklankę i założył ręce za głowę.
- Przed kilkoma laty poznałem w Stanach Zjednoczonych indiańskiego uzdrowiciela. Miał taki sam dar jak ty.
- Słucham? – zrobiłem się czerwony. Czyżby sobie ze mnie żartował. Ja i dar…Ha, ha, ha!
- Potrafił dotykiem znaleźć miejsce, w którym zwierzęta albo ludzie odczuwali bóle lub inne dolegliwości – ciągnął weterynarz – Na pierwszy rzut oka to nie jest aż tak niecodzienne. Jest wiele osteopatów i chiropraktyków, którzy to potrafią. Tak szczerze mówiąc, to chyba konieczne. Inaczej nie potrafiliby prawidłowo leczyć ani ludzi, ani zwierząt. U tego indiańskiego uzdrowiciela wyjątkowa była inna umiejętność. A mianowicie to, że potrafił znaleźć choroby, o których chory nie miał pojęcia. Osobiście byłem przy tym jak u pewnej kobiety znalazł guza. Zareagował na niego mniej więcej tak, jak ty kilka godzin temu. Zadrżał jakby poraził go prąd.
Żując, wpatrywałem się w Jack’a. Chleb był przepyszny i nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wziąć drugiej kromki.
- Ja na przykład – mówił dalej- nic nie czuję. Mam za to bardzo duże doświadczenie w leczeniu koni. W Stanach Zjednoczonych praktykowałem pod okiem bardzo znanego końskiego osteopaty , a wcześniej oczywiście studiowałem weterynarię. Wiem, o co w tym chodzi i jak leczyć. A co ty wiesz o osteopatii i chiropraktyce?
- Nic – przyznałem, przełykając kromkę.
- W takim razie – Jack wyprostował się i odchrząknął – pozwól, że ci trochę przybliżę temat. Otóż historia uzdrawiania dłońmi sięga starożytności. Stosowane są różne techniki, od najdelikatniejszych, jak masaże, do znacznie bardziej inwazyjnych, jak kręgarstwo. Pewnie chodź trochę ci się obiło o uszy? Bardzo długo podstawową różnicą między tymi dwiema dziedzinami było to, że chropraktycy zajmowali się raczej bezpośrednim zwiększaniem ruchomości stawów, a osteopaci leczeniem przyczyn w postaci schorzeń ścięgien i mięśni. Rozumiesz to?
Bardzo uważnie go słuchałem, więc przytaknąłem.
- Jak zawsze można spotkać ludzi, którzy są wyjątkowo utalentowani, i takich, którym brakuje zdolności – tłumaczył dalej Jack – Już wcześniej zauważyłem, że mam pewien dar w tym kierunku. Kiedy medycyna akademicka nie potrafi znaleźć rozwiązania jakiegoś problemu , zdesperowani ludzie zwracają się ku alternatywie. Ostatni przez kilka lat bardzo intensywnie zajmowałem się tym tematem i pogłębiałem swoją wiedzę. Napisałem nawet kilka książek na ten temat.
Uśmiechnął się i skażał palcem na jedną, która leżała akurat obok komputera.
- Miałem szczęście spotkać ludzi wyjątkowo uzdolnionych, więc próbowałem jak najwięcej się od nich nauczyć. Poznawałem stosowane przez nich techniki i metody, aż w końcu sam stałem się specjalistą. Weterynarze zazwyczaj spoglądają na problem tylko z jednego punktu widzenia, ja natomiast staram się chorego konia traktować jak złożoną całość i odpowiednio do potrzeb znajdować rozwiązania odnoszące się również do całości, najchętniej oczywiście unikając podawania środków chemicznych i operacji.
Przerwał na chwilę i przesunął dłonią po obcięto krótko włosach.
- Amnezja, czyli wywiad, i diagnostyka, wciąż odgrywają ważną rolę. Gdzie boli, od kiedy, czy doszło do jakiegoś urazu , co się dokładnie stało, czy wcześniej bolało i dlaczego? Co może sprawić, że koń okulał, nie chce skakać, narowi się, nie je? To bardzo ciekawe, ale często niezwykle wymagające, bo koń sam mi przecież nie powie, co się z nim dzieje.
Zafascynowany słuchałem, o czym mówił, ale najbardziej niesamowite było to jak mówił. Jack traktował mnie jak osobę równą niemu. I pewnie gdybym potrzebował weterynarza do swojej stajni już dawno dostałby pracę.
- Medycyna uniwersytecka pokłada największą ufność w zdjęciach rentgenowskich, tomografii komputerowej, rezonansie magnetycznym, ultrasonografii i badaniach krwi. To czego nie da się wyczytać z wyników tych badań, jest pomijane. Potem są zastrzyki i inne zabiegi. Kiedy już wyczerpią wszystkie pomysły proponują właścicielowi uśpienie zwierzaka. W takim momencie pojawiam się ja. Wyleczyłem już bardzo wiele koni. Ale nie ma w tym magii, tylko wiedza i umiejętności.
Przytaknąłem, zastanawiając się do czego zmierza. W tym momencie przeszedł do sedna.
- No właśnie. I teraz, jak gdyby nigdy nic, spotykam ciebie, Jess – uśmiechnął się i przekrzywił głowę – A ty bez żadnego wysiłku robisz dokładnie to, co robił tamten Indianin, o którym ci mówiłem.
Niespodziewanie zerwał się z miejsca i zaczął chodzić tam i z powrotem.
- Niesamowite!
Zatrzymał się i spojrzał na mnie.
- Słuchaj, w przybudówce mam jednego konia, z którym nie jestem w stanie sobie poradzić. Utknąłem. Lekarze się poddali i ja też nie mam wyjścia. Muszę zadzwonić do właścicieli i powiedzieć im co mu dolega.
Zawahał się, podrapał się po głowie i nabrał głęboko powietrza.
- Jess, czy zechciałabyś spojrzeć na tego konia?
Od Jess'a cz. 2
Weterynarz potrząsnął delikatnie głową, a ja momentalnie straciłem pewność siebie. Szybko jednak zauważyłem uśmiech, jaki rozjaśnił się na jego twarzy.
- To niesamowite – powiedział – Ten biedny zwierzaka zablokowany staw krzyżowo-biodrowy.
- A skąd pan to wie? – Tiffy potrząsnęła z niedowierzaniem głową – Trzy razy była na prześwietleniu i na zdjęciach nic nie wyszło!
- Już wcześniej słyszałem, że nie chodzi poprawnie – wyjaśnił mężczyzna skromnie – A resztę zobaczyłem. Jeśli mi pozwolicie nastawię go. Złap go mocno za głowę i nie puszczaj.
Tiffany posłusznie wykonała jego polecenie, a ja wpatrywałem się z zaskoczeniem i pewną ciekawością. Vet chwycił tylną nogę Flower i popchnął ją delikatnie na przód, a potem pociągnął na bok. Klacz nie była przesadnie zadowolona, że ktoś unosi jej nogę i jeszcze za nią ciągnie, lecz w następnej chwili miała inne powody do zmartwienia. Mężczyzna szarpnął nią tak gwałtownie, że rozległo się trzaśnięcie.
- O nie! – krzyknęła Tiffy przerażonym głosem, a Flower nie wiedziała co o tym sądzić. Obejrzała się zaskoczona.
- Już po wszystkim – weterynarz uśmiechnął się do nas – Ale przez najbliższe kilka tygodni trzeba pilnować, żeby Fiery Flower inaczej się poruszała. Musi roztrenować mięśnie i ścięgna. Poza tym pilnujcie, żeby było jej ciepło. Jeśli w taką pogodę będziecie na niej jeździć w teren, to zawsze zakładajcie jej derkę na zad.
Potem z głowy podyktował nam cały plan treningowy dla Flower, a ja po raz pierwszy, odkąd poznałem Tiffany, zobaczyłem ją oniemiałą z wrażenia.
- Dobrze proszę pana – powiedziałem, próbując zapamiętać sobie szczegółowo co powiedział.
- Tylko nie proszę pana – zaśmiał się – nazywam się Jack, Jack Gottschalk.
- A ja Tiffany – przedstawiła się dziewczyna obok mnie.
Jack poklepał po szyi klacz i westchnął.
- Pójdę już. Niedawno przeprowadziłem się do dawnego domu leśniczego i jeszcze nie uporządkowałem w nim wszystkiego. Muszę chyba narąbać drzewo do kominka, bo innego ogrzewania tam nie ma. Oczywiście są tego plusy, bo mam wszędzie bliżej, a obok znajduje się przybudówka, w której mogę zbudować klinikę dla większych pacjentów – uśmiechnął się i wymienił z nami pożegnalny uścisk dłoni – Doglądajcie Flower.
Ruszył drogą powrotną przez pastwiska. Namkhaj poszedł za nim, rżąc, jakby chciał, żeby jeszcze został. Mężczyzna poklepał go po grzbiecie, dając jakiś przysmak z kieszeni i wyszedł na ścieżkę do auta.
- Jack Gottschalk – powiedziała Tiffany – Jak tylko wrócę do domu, wrzucę jego nazwisko w Google. Ten gość jest niesamowity! Bo kto umie tak szybko nastawiać kości…
Patrzyłem w dal, wypatrując dymu z jego opon, które znikły za zakrętem do lasu. Coś cały czas nie dawało mi spokoju, jednak nie wiedziałem co. Miałem ochotę zapytać Kaylę lub Criss’a co wie o Jacku. Czułem się tak samo jak Tiffy. Ten gość naprawdę miał klasę, którą każdy chciałby poznać. Nagle przyszedł i tak samo tajemniczo odszedł.
- To co teraz? – zapytała nagle dziewczyna.
Blond włosy targał jej wiatr, ale ona stała pewnie i prosto na ziemi, jakby w ogóle go nie odczuwała.
- Wezmę Flower do stajni, bo robi się zimno.
Jak powiedziałem, tak też zrobiłem.
- To niesamowite – powiedział – Ten biedny zwierzaka zablokowany staw krzyżowo-biodrowy.
- A skąd pan to wie? – Tiffy potrząsnęła z niedowierzaniem głową – Trzy razy była na prześwietleniu i na zdjęciach nic nie wyszło!
- Już wcześniej słyszałem, że nie chodzi poprawnie – wyjaśnił mężczyzna skromnie – A resztę zobaczyłem. Jeśli mi pozwolicie nastawię go. Złap go mocno za głowę i nie puszczaj.
Tiffany posłusznie wykonała jego polecenie, a ja wpatrywałem się z zaskoczeniem i pewną ciekawością. Vet chwycił tylną nogę Flower i popchnął ją delikatnie na przód, a potem pociągnął na bok. Klacz nie była przesadnie zadowolona, że ktoś unosi jej nogę i jeszcze za nią ciągnie, lecz w następnej chwili miała inne powody do zmartwienia. Mężczyzna szarpnął nią tak gwałtownie, że rozległo się trzaśnięcie.
- O nie! – krzyknęła Tiffy przerażonym głosem, a Flower nie wiedziała co o tym sądzić. Obejrzała się zaskoczona.
- Już po wszystkim – weterynarz uśmiechnął się do nas – Ale przez najbliższe kilka tygodni trzeba pilnować, żeby Fiery Flower inaczej się poruszała. Musi roztrenować mięśnie i ścięgna. Poza tym pilnujcie, żeby było jej ciepło. Jeśli w taką pogodę będziecie na niej jeździć w teren, to zawsze zakładajcie jej derkę na zad.
Potem z głowy podyktował nam cały plan treningowy dla Flower, a ja po raz pierwszy, odkąd poznałem Tiffany, zobaczyłem ją oniemiałą z wrażenia.
- Dobrze proszę pana – powiedziałem, próbując zapamiętać sobie szczegółowo co powiedział.
- Tylko nie proszę pana – zaśmiał się – nazywam się Jack, Jack Gottschalk.
- A ja Tiffany – przedstawiła się dziewczyna obok mnie.
Jack poklepał po szyi klacz i westchnął.
- Pójdę już. Niedawno przeprowadziłem się do dawnego domu leśniczego i jeszcze nie uporządkowałem w nim wszystkiego. Muszę chyba narąbać drzewo do kominka, bo innego ogrzewania tam nie ma. Oczywiście są tego plusy, bo mam wszędzie bliżej, a obok znajduje się przybudówka, w której mogę zbudować klinikę dla większych pacjentów – uśmiechnął się i wymienił z nami pożegnalny uścisk dłoni – Doglądajcie Flower.
Ruszył drogą powrotną przez pastwiska. Namkhaj poszedł za nim, rżąc, jakby chciał, żeby jeszcze został. Mężczyzna poklepał go po grzbiecie, dając jakiś przysmak z kieszeni i wyszedł na ścieżkę do auta.
- Jack Gottschalk – powiedziała Tiffany – Jak tylko wrócę do domu, wrzucę jego nazwisko w Google. Ten gość jest niesamowity! Bo kto umie tak szybko nastawiać kości…
Patrzyłem w dal, wypatrując dymu z jego opon, które znikły za zakrętem do lasu. Coś cały czas nie dawało mi spokoju, jednak nie wiedziałem co. Miałem ochotę zapytać Kaylę lub Criss’a co wie o Jacku. Czułem się tak samo jak Tiffy. Ten gość naprawdę miał klasę, którą każdy chciałby poznać. Nagle przyszedł i tak samo tajemniczo odszedł.
- To co teraz? – zapytała nagle dziewczyna.
Blond włosy targał jej wiatr, ale ona stała pewnie i prosto na ziemi, jakby w ogóle go nie odczuwała.
- Wezmę Flower do stajni, bo robi się zimno.
Jak powiedziałem, tak też zrobiłem.
sobota, 20 września 2014
Od Jess'a cz. 1
Zimny ale rześki powiew nieba rozwiewał mi włosy. Ptaki cicho śpiewały nad moją głową, chowając się gdzieś w drzewie obok. Trawa była nasiąknięta wodą i aż raziła w oczy. Pochmurne niebo, nie wyglądało jakby miało się kiedyś przejaśnić. Cisza, ptaki i konie.
Siedziałem na lekko mokrym drewnianym płocie, który ograniczał pastwisko od dzikich łąk i z zamkniętymi oczami nasłuchiwałem. Najdrobniejszy szczegół nie uchodził mojej uwadze. Jakiś koń kłusował wybijając rytmy o podłoże, słychać też było świerszcze w polnej drodze albo dziki i nieujarzmiony wiatr odbijający się od lasu. W takich chwilach wszystko było inne i nowe. Mogłem sobie wyobrazić wszystko. Jednak dziś to myśli same do mnie wpadają. Przypominałem sobie coś o czym dawno zdążyłem sobie już zapomnieć.
Ściskam mocniej powieki, ale obraz tylko się lekko rozmazuję. Słyszę fale obijające się o brzeg. Nawoływanie Daly’ego i małego chłopca. Teraz wszystko widzę wyraźnie…
Chłopiec o blond włosach, tak rozwianych przez wiatr, że panowały w wielkim nieładzie, siedzi na mokrym piasku i obserwuje łódkę. Płynie na niej starszy z wieku mężczyzna i trzyma na uwiązie roczną klacz Mirakle, która jako przyszły, obiecujący koń wyścigowy była wyceniana na kilkuset funtów. Na czarnym kadłubie białymi literami wypisano nazwę łodzi: Czarna jak serce. Sierść klaczy ściemniała od wody. Parska po każdych ruchach kopyt ale nie okazuje zmęczenia. Łódź i koń powoli płyną osłoniętą zatoczką jeziora. Odbity od skał warkot silnika wraca do uszu chłopca. Daly, robi z klaczą kółka w wodzie. Ćwiczy jej mięśnie bez obciążających ćwiczeń. Odpływają coraz dalej. Ale chłopiec u brzegu wie, że Mirakle będzie pływać tak długo jak tylko będzie mogła. Był przy jej narodzinach; przypominała wtedy kłębek guzowatych stawów z wielkimi oczami. Klacz nie patrzy na nikogo, skupia się wyłącznie na pływaniu. Zdeterminowana, rusza sprawnie kończynami przebierając wodę. Musi być w dobrej kondycji, ponieważ nazajutrz przyjadą ludzie na aukcję koni. A ona ma być wielką atrakcją imprezy. Była jak zdolna perełka w sidłach stadniny po genialnych rodzicach. Nie bała się niczego, a to bardzo ważne dla koni wyścigowych. Po chwili do chłopca dołącza się mężczyzna o szerokim uśmiechu i kuca przy nim. Obserwują razem Mirakle. Poziom wody jest inny niż zwykle. Za wysoki. Daly odpływa coraz dalej z klaczą, pochłonięty własnymi myślami. Chłopczyk, o niebieskiej kurtce zatapia ręce w piasku. Pomagał rano czyścić Mirakle i kiedy ją głaskał poczuł coś dziwnego… jakby łaskotanie prądu w okolicach jej pęcin. Nagle mężczyzna wstaje i zaczyna krzyczeć:
- Daly! Daly! – próbuje przekrzyczeć wiatr.
Ale on go nie słyszy. Nieświadomy brnie dalej w niewidoczne fale. W końcu klacz przestaje ruszać jednym kolanem. Wysoko unosi łeb i rży, tak przejmująco, że chłopiec aż biegnie w stronę fal.
- Po –mo-cy! – słychać urywki niesione wiatrem. Głos Daly’ego.
Mężczyzna stojący obok chłopca nie czeka na nic więcej. Wskakuję do jeziora i płynie w kierunku łódki. Mirakle nie przestaje pływać, tak zawzięta, nie zwlekając na ból. Kiedy mężczyzna dopływa do łódki cały ocieka zimną wodą. Chwyta ręką roczniaka za brzuch, ale ona nie przestaje pływać, nawet jeśli prawą przednią pęciną nie mogła ruszyć. Potem nastaje już tylko cisza i lekki skowyt wiatru. Powoli zamierała z wycieńczenia. Pełna zapału i wierności. Nikt nie wiedział, że ma chorą nogę, bo ani nie kulała ani nie stawiała oporów kowalowi. Jej zaciętość ją pogrążyła. Kiedy postawili ją na brzeg mężczyzna tylko wstrzyknął coś klaczy szepcząc, że już i tak wiele przeszła. Bo koń wyścigowy bez sprawnej nogi, nawet z takim wielkim zapałem staje się niczym. Oczywiście nie potrzebna by była eutanazja, gdyby nie to, że Mirakle połknęła zbyt wiele wody. Dyszała i trzęsła się, umarłaby w cierpieniu kilka godzin później. A tak, swobodnie zamknęła oczy. Bo przecież nadal pływała i tak ją chłopiec zapamiętał – dziką jak morze. Mokry mężczyzna popatrzył na chłopca, który w oddali patrzył w szlachetny łeb klaczy. On wiedział, że coś z jej nogą jest nie tak. Wiedział, ale nie powiedział nikomu. Bał się ich reakcji „Bo co? Poczuł i już od tak wiedział?” Mirakle umarła – cudowna klacz. Chłopiec nie płakał. Przez kolejne dni śniła się mu tylko ona. Tonęła po raz setny każdego wieczora. A on nie mógł nic zrobić. Za każdym razem było za ciemno, za zimno, za szybko, za późno. A potem pozostawała tylko pustka.
Otwieram gwałtownie powieki, jakby po przebudzeniu przecieram oczy. To wspomnienie tak nagłe i tak szybkie przyprawiły mnie o bicie serca i gęsią skórkę. Małym chłopcem byłem ja, a mężczyznom obok ojciec.
Spojrzałem w kierunku swobodnie pasących się koni. Były szczęśliwe i wysportowane. Namkhaj podbiegł do mnie i parsknął kilka razy, wydmuchując powietrze z chrap. Pogładziłem go po pysku lekko się uśmiechając. Zeskoczyłem z płotu i położyłem rękę na jego grzbiecie. Od lat zastanawiałem się czy to był tylko przypadek, że wyczułem, że boli ją noga, czy też… nie… to byłoby irracjonalne. Wyczuć ręką ból, którego nikt nie odczuwa...
Położyłem dłoń na grzbiecie Namka i przejechałem nią, aż do zadu. Potem po szyi i łbie i nic. Opuściłem dłonie z zrezygnowaniem.
Nagle niezauważalnie podeszła do mnie Tiffy i chwyciła Namka za kantar.
- Co porabiasz? – zaczęła uśmiechając się.
Na pewno zauważyła jak dokładnie przykładam ręce do jego grzbietu, ale cóż, nie wyszło.
- A tak… - nie wiedziałem jak dobrać odpowiednie słowa – zamyśliłem się.
Dziewczyna kipiała radością. Podobno jej klacz świetnie radzi sobie w skokach. A to rzadkość żeby koń ujeżdżeniowy był też gwiazdą w skokach. Chciałbym to zobaczyć, ale jak tylko zaczynam o tym myśleć przypomina mi się, że i ja i Mistrall musimy więcej trenować. W końcu praca czyni mistrza. Jednak z drugiej strony mój ojciec mawiał: „Czasami trzeba zrozumieć własnego siebie, potem wsiąść na konia. Bo zazwyczaj zrzucamy całą winę na wierzchowca, a to my nie umiemy sobie z własnym sobą poradzić”.
- Umierz robić jakieś specjalne masarze dla koni, czy coś? – zaczęła niepewnie, nawiązując do tego co robiłem przed chwilą.
Popatrzyłem na mądre oczy Namka.
- Sam nie wiem…Kiedyś w młodości, jak dotknąłem miejsca, w którym konia coś boli, to… to wtedy czułem coś w dłoniach. Jakby świerzbienie, hm… trochę jak łaskotanie prądu. Ale było to dawno i taka dziwna poniosła mnie myśl, że to nie było tylko ten jeden raz. Ale – poklepałem Namkhaja po szyi – Mój rozsądek wygrał.
Tiffy podniosła brwi w zastanowieniu.
- Nie słyszałam jeszcze o czymś takim – przyznała – Ale przychodzi mi tylko jedno skojarzenie: złote rączki. Może to przez jakąś bajkę z dzieciństwa. Bob budowniczy? – zaśmiała się.
Uśmiechnąłem się. Chyba teraz czuję się bardziej podbudowany. Bo nie chciałbym zostać Bobem Budowniczym… Przynajmniej są tego jakieś pozytywne strony.
- Nukke przeskoczyła dzisiaj cały parkur – bezbłędnie! – zacisnęła pięści ze szczęścia – Myślisz, że mamy jakieś szanse na zawodach?
Podniosłem głowę patrząc na jej podekscytowaną twarz.
- Pewnie. Jest takie stare indiańskie powiedzonko: „Aby zrozumieć konia, trzeba wskoczyć w jego buty”.
Dziewczyna zaśmiała się, kładąc ręce na grzbiecie Namka.
- A u ciebie widać, że w te buty wskoczyłaś i macie naprawdę wielkie szanse – uśmiechnąłem się.
- Dzięki – odparła Tiffy
Szaleńczy wiatr porywał nas do przodu, tak, że musieliśmy przechylać się lekko w drugą stronę by zachować równowagę.
- Czy to prawda? – szybko przekręciłem głowę na głos obcej osoby.
Za nami stał mężczyzna. Przez chwilę studiowałem jego uśmiechnięty wyraz twarzy. Ach tak, to przecież tutejszy weterynarz.
- Ale? – nie rozumiałem jego pytania – Tak, Tiffany i je koń są świetni…
- Nie – szybko mi przerwał – nie o to mi chodzi – przyjrzał się dziewczynie – szedłem na pastwisko, bo miałem chwilę czasu i przez przypadek przysłuchałem się waszej rozmowie. A więc czy to prawda…czujesz dłońmi ból?
Przełknąłem ślinę. Teraz nie wiem, czy dobrze zrobiłem mówiąc to na głos.
- Nie wiem.
- Spróbuj znaleźć miejsce, gdzie jej coś dolega – wskazał na Fiery Flower.
Wymieniłem z Tiffy zaskoczone spojrzenia. Skąd mógł wiedzieć, że nie biega ona tak jak dawniej i zaczyna kuleć. Podobno kilku weterynarzy już się do tego zabierało, lecz żaden nie potrafił znaleźć przyczyny. Trzeba było po prostu ostrożnie na niej jeździć.
- No śmiało – zachęcał mnie.
Co miałem robić? Ruszyłem w kierunku klaczy i przesunąłem dłońmi po jej nogach. Weterynarz oparł się o płot i z zastanowieniem przyglądał się temu co robię. Ja sam czułem się w kropce. Można powiedzieć, że ta cała akcja to jedna wielka improwizacja. Poczułem się jeszcze gorzej kiedy przypomniałem sobie, że wszyscy wychwalali tego mężczyznę, bo pomagał koniom, którym już nie można było pomóc. Mimo to zamknąłem oczy i skoncentrowałem się na Flower. Na padoku zrobiło się cicho, nawet wiatr mi już nie przeszkadzał. Na jej nogach na kopytach nie znalazłem niczego podejrzanego, ale kiedy przesunąłem dłonią po boku, poczułem delikatne wibracje. Potem dotknąłem jego zadu i drgnąłem. Otworzyłem gwałtownie oczy i popatrzyłem na weterynarza. To…to… - nawet myśli nie umiały mi się złożyć w zdanie.
- Tutaj coś wyczuwam - wyszeptałem
Siedziałem na lekko mokrym drewnianym płocie, który ograniczał pastwisko od dzikich łąk i z zamkniętymi oczami nasłuchiwałem. Najdrobniejszy szczegół nie uchodził mojej uwadze. Jakiś koń kłusował wybijając rytmy o podłoże, słychać też było świerszcze w polnej drodze albo dziki i nieujarzmiony wiatr odbijający się od lasu. W takich chwilach wszystko było inne i nowe. Mogłem sobie wyobrazić wszystko. Jednak dziś to myśli same do mnie wpadają. Przypominałem sobie coś o czym dawno zdążyłem sobie już zapomnieć.
Ściskam mocniej powieki, ale obraz tylko się lekko rozmazuję. Słyszę fale obijające się o brzeg. Nawoływanie Daly’ego i małego chłopca. Teraz wszystko widzę wyraźnie…
Chłopiec o blond włosach, tak rozwianych przez wiatr, że panowały w wielkim nieładzie, siedzi na mokrym piasku i obserwuje łódkę. Płynie na niej starszy z wieku mężczyzna i trzyma na uwiązie roczną klacz Mirakle, która jako przyszły, obiecujący koń wyścigowy była wyceniana na kilkuset funtów. Na czarnym kadłubie białymi literami wypisano nazwę łodzi: Czarna jak serce. Sierść klaczy ściemniała od wody. Parska po każdych ruchach kopyt ale nie okazuje zmęczenia. Łódź i koń powoli płyną osłoniętą zatoczką jeziora. Odbity od skał warkot silnika wraca do uszu chłopca. Daly, robi z klaczą kółka w wodzie. Ćwiczy jej mięśnie bez obciążających ćwiczeń. Odpływają coraz dalej. Ale chłopiec u brzegu wie, że Mirakle będzie pływać tak długo jak tylko będzie mogła. Był przy jej narodzinach; przypominała wtedy kłębek guzowatych stawów z wielkimi oczami. Klacz nie patrzy na nikogo, skupia się wyłącznie na pływaniu. Zdeterminowana, rusza sprawnie kończynami przebierając wodę. Musi być w dobrej kondycji, ponieważ nazajutrz przyjadą ludzie na aukcję koni. A ona ma być wielką atrakcją imprezy. Była jak zdolna perełka w sidłach stadniny po genialnych rodzicach. Nie bała się niczego, a to bardzo ważne dla koni wyścigowych. Po chwili do chłopca dołącza się mężczyzna o szerokim uśmiechu i kuca przy nim. Obserwują razem Mirakle. Poziom wody jest inny niż zwykle. Za wysoki. Daly odpływa coraz dalej z klaczą, pochłonięty własnymi myślami. Chłopczyk, o niebieskiej kurtce zatapia ręce w piasku. Pomagał rano czyścić Mirakle i kiedy ją głaskał poczuł coś dziwnego… jakby łaskotanie prądu w okolicach jej pęcin. Nagle mężczyzna wstaje i zaczyna krzyczeć:
- Daly! Daly! – próbuje przekrzyczeć wiatr.
Ale on go nie słyszy. Nieświadomy brnie dalej w niewidoczne fale. W końcu klacz przestaje ruszać jednym kolanem. Wysoko unosi łeb i rży, tak przejmująco, że chłopiec aż biegnie w stronę fal.
- Po –mo-cy! – słychać urywki niesione wiatrem. Głos Daly’ego.
Mężczyzna stojący obok chłopca nie czeka na nic więcej. Wskakuję do jeziora i płynie w kierunku łódki. Mirakle nie przestaje pływać, tak zawzięta, nie zwlekając na ból. Kiedy mężczyzna dopływa do łódki cały ocieka zimną wodą. Chwyta ręką roczniaka za brzuch, ale ona nie przestaje pływać, nawet jeśli prawą przednią pęciną nie mogła ruszyć. Potem nastaje już tylko cisza i lekki skowyt wiatru. Powoli zamierała z wycieńczenia. Pełna zapału i wierności. Nikt nie wiedział, że ma chorą nogę, bo ani nie kulała ani nie stawiała oporów kowalowi. Jej zaciętość ją pogrążyła. Kiedy postawili ją na brzeg mężczyzna tylko wstrzyknął coś klaczy szepcząc, że już i tak wiele przeszła. Bo koń wyścigowy bez sprawnej nogi, nawet z takim wielkim zapałem staje się niczym. Oczywiście nie potrzebna by była eutanazja, gdyby nie to, że Mirakle połknęła zbyt wiele wody. Dyszała i trzęsła się, umarłaby w cierpieniu kilka godzin później. A tak, swobodnie zamknęła oczy. Bo przecież nadal pływała i tak ją chłopiec zapamiętał – dziką jak morze. Mokry mężczyzna popatrzył na chłopca, który w oddali patrzył w szlachetny łeb klaczy. On wiedział, że coś z jej nogą jest nie tak. Wiedział, ale nie powiedział nikomu. Bał się ich reakcji „Bo co? Poczuł i już od tak wiedział?” Mirakle umarła – cudowna klacz. Chłopiec nie płakał. Przez kolejne dni śniła się mu tylko ona. Tonęła po raz setny każdego wieczora. A on nie mógł nic zrobić. Za każdym razem było za ciemno, za zimno, za szybko, za późno. A potem pozostawała tylko pustka.
Otwieram gwałtownie powieki, jakby po przebudzeniu przecieram oczy. To wspomnienie tak nagłe i tak szybkie przyprawiły mnie o bicie serca i gęsią skórkę. Małym chłopcem byłem ja, a mężczyznom obok ojciec.
Spojrzałem w kierunku swobodnie pasących się koni. Były szczęśliwe i wysportowane. Namkhaj podbiegł do mnie i parsknął kilka razy, wydmuchując powietrze z chrap. Pogładziłem go po pysku lekko się uśmiechając. Zeskoczyłem z płotu i położyłem rękę na jego grzbiecie. Od lat zastanawiałem się czy to był tylko przypadek, że wyczułem, że boli ją noga, czy też… nie… to byłoby irracjonalne. Wyczuć ręką ból, którego nikt nie odczuwa...
Położyłem dłoń na grzbiecie Namka i przejechałem nią, aż do zadu. Potem po szyi i łbie i nic. Opuściłem dłonie z zrezygnowaniem.
Nagle niezauważalnie podeszła do mnie Tiffy i chwyciła Namka za kantar.
- Co porabiasz? – zaczęła uśmiechając się.
Na pewno zauważyła jak dokładnie przykładam ręce do jego grzbietu, ale cóż, nie wyszło.
- A tak… - nie wiedziałem jak dobrać odpowiednie słowa – zamyśliłem się.
Dziewczyna kipiała radością. Podobno jej klacz świetnie radzi sobie w skokach. A to rzadkość żeby koń ujeżdżeniowy był też gwiazdą w skokach. Chciałbym to zobaczyć, ale jak tylko zaczynam o tym myśleć przypomina mi się, że i ja i Mistrall musimy więcej trenować. W końcu praca czyni mistrza. Jednak z drugiej strony mój ojciec mawiał: „Czasami trzeba zrozumieć własnego siebie, potem wsiąść na konia. Bo zazwyczaj zrzucamy całą winę na wierzchowca, a to my nie umiemy sobie z własnym sobą poradzić”.
- Umierz robić jakieś specjalne masarze dla koni, czy coś? – zaczęła niepewnie, nawiązując do tego co robiłem przed chwilą.
Popatrzyłem na mądre oczy Namka.
- Sam nie wiem…Kiedyś w młodości, jak dotknąłem miejsca, w którym konia coś boli, to… to wtedy czułem coś w dłoniach. Jakby świerzbienie, hm… trochę jak łaskotanie prądu. Ale było to dawno i taka dziwna poniosła mnie myśl, że to nie było tylko ten jeden raz. Ale – poklepałem Namkhaja po szyi – Mój rozsądek wygrał.
Tiffy podniosła brwi w zastanowieniu.
- Nie słyszałam jeszcze o czymś takim – przyznała – Ale przychodzi mi tylko jedno skojarzenie: złote rączki. Może to przez jakąś bajkę z dzieciństwa. Bob budowniczy? – zaśmiała się.
Uśmiechnąłem się. Chyba teraz czuję się bardziej podbudowany. Bo nie chciałbym zostać Bobem Budowniczym… Przynajmniej są tego jakieś pozytywne strony.
- Nukke przeskoczyła dzisiaj cały parkur – bezbłędnie! – zacisnęła pięści ze szczęścia – Myślisz, że mamy jakieś szanse na zawodach?
Podniosłem głowę patrząc na jej podekscytowaną twarz.
- Pewnie. Jest takie stare indiańskie powiedzonko: „Aby zrozumieć konia, trzeba wskoczyć w jego buty”.
Dziewczyna zaśmiała się, kładąc ręce na grzbiecie Namka.
- A u ciebie widać, że w te buty wskoczyłaś i macie naprawdę wielkie szanse – uśmiechnąłem się.
- Dzięki – odparła Tiffy
Szaleńczy wiatr porywał nas do przodu, tak, że musieliśmy przechylać się lekko w drugą stronę by zachować równowagę.
- Czy to prawda? – szybko przekręciłem głowę na głos obcej osoby.
Za nami stał mężczyzna. Przez chwilę studiowałem jego uśmiechnięty wyraz twarzy. Ach tak, to przecież tutejszy weterynarz.
- Ale? – nie rozumiałem jego pytania – Tak, Tiffany i je koń są świetni…
- Nie – szybko mi przerwał – nie o to mi chodzi – przyjrzał się dziewczynie – szedłem na pastwisko, bo miałem chwilę czasu i przez przypadek przysłuchałem się waszej rozmowie. A więc czy to prawda…czujesz dłońmi ból?
Przełknąłem ślinę. Teraz nie wiem, czy dobrze zrobiłem mówiąc to na głos.
- Nie wiem.
- Spróbuj znaleźć miejsce, gdzie jej coś dolega – wskazał na Fiery Flower.
Wymieniłem z Tiffy zaskoczone spojrzenia. Skąd mógł wiedzieć, że nie biega ona tak jak dawniej i zaczyna kuleć. Podobno kilku weterynarzy już się do tego zabierało, lecz żaden nie potrafił znaleźć przyczyny. Trzeba było po prostu ostrożnie na niej jeździć.
- No śmiało – zachęcał mnie.
Co miałem robić? Ruszyłem w kierunku klaczy i przesunąłem dłońmi po jej nogach. Weterynarz oparł się o płot i z zastanowieniem przyglądał się temu co robię. Ja sam czułem się w kropce. Można powiedzieć, że ta cała akcja to jedna wielka improwizacja. Poczułem się jeszcze gorzej kiedy przypomniałem sobie, że wszyscy wychwalali tego mężczyznę, bo pomagał koniom, którym już nie można było pomóc. Mimo to zamknąłem oczy i skoncentrowałem się na Flower. Na padoku zrobiło się cicho, nawet wiatr mi już nie przeszkadzał. Na jej nogach na kopytach nie znalazłem niczego podejrzanego, ale kiedy przesunąłem dłonią po boku, poczułem delikatne wibracje. Potem dotknąłem jego zadu i drgnąłem. Otworzyłem gwałtownie oczy i popatrzyłem na weterynarza. To…to… - nawet myśli nie umiały mi się złożyć w zdanie.
- Tutaj coś wyczuwam - wyszeptałem
Od Kayli Cd Jess'a
Oboje wyprowadziliśmy konie do koniowiązu prawie kłusem i szybko przywiązaliśmy niemal od razu kierując się z powrotem do stajni po sprzęt do czyszczenia. Chwyciłam za szczotki i pierwsza pognałam do zdenerwowanego moim pośpiechem. Szybko i sprawnie uporałam się z wyczyszczeniem Grass'a lecz z kopytami nie wyszło mi tak dobrze. Ger ciągle się wiercił i nie mogłam przytrzymać jego nogi. W tym czasie Jess przyniósł już sprzęt i właśnie zarzucał czaprak na grzbiet Mistralla. Jęknęłam cicho i kończąc nareszcie czyszczenie pobiegłam do siodlarni. Kiedy wróciłam taszcząc siodło i resztę sprzętu mój rywal zapinał właśnie popręg. Rzuciłam sprzęt na koniowiąz i najszybciej jak to było możliwe zaczęłam ubierać Dancing'a. Kiedy zabierałam się do zakładania ogłowia Jess właśnie wskoczył na konia i obdarzył mnie pełnym politowania spojrzeniem.
- Biedna Kayla... - stwierdził z udawaną ironią - Będziesz się musiała pogodzić z porażką!
- Chyba śnisz! - warknęłam dopinając podgardle i również dosiadając ogiera. Ruszyliśmy w stronę dużej hali na której ustawiony był parkur treningowy, na którym ćwiczyliśmy poprzedniego dnia.
- Wysokość zostanie ta sama? - spytałam mierząc wzrokiem przeszkody.
- Na rozgrzewkę może być - zgodził się - Ale potem podwyższymy i dopiero kiedy konie się rozgrzeją wykonamy przejazdy decydujące o wygranej.
- Ok - zgodziłam się - Trzeba by tylko zwerbować kogoś kto zmierzył by nam czas.
- Tym zajmiemy się później - chłopak wzruszył ramionami i stępem zaczął objeżdżać halę dookoła. Ja również pojechałam przy bandzie dociągając przy tym popręg.
Jess?
- Biedna Kayla... - stwierdził z udawaną ironią - Będziesz się musiała pogodzić z porażką!
- Chyba śnisz! - warknęłam dopinając podgardle i również dosiadając ogiera. Ruszyliśmy w stronę dużej hali na której ustawiony był parkur treningowy, na którym ćwiczyliśmy poprzedniego dnia.
- Wysokość zostanie ta sama? - spytałam mierząc wzrokiem przeszkody.
- Na rozgrzewkę może być - zgodził się - Ale potem podwyższymy i dopiero kiedy konie się rozgrzeją wykonamy przejazdy decydujące o wygranej.
- Ok - zgodziłam się - Trzeba by tylko zwerbować kogoś kto zmierzył by nam czas.
- Tym zajmiemy się później - chłopak wzruszył ramionami i stępem zaczął objeżdżać halę dookoła. Ja również pojechałam przy bandzie dociągając przy tym popręg.
Jess?
Uwaga!!!
Wiem, że jest szkoła i macie bardzo dużo na głowie, ale proszę was o nieco większą aktywność na bogu!!! Puki co nie daję jeszcze punktów karnych, ale jeśli stan pisalności opowiadań się nie zmieni będę musiała zaciąć to robić!
Dziękuję osobom takim jak: Tiffany (ara-felki) i Jess (Lew) za piękne opowiadania :)
Dziękuję osobom takim jak: Tiffany (ara-felki) i Jess (Lew) za piękne opowiadania :)
Od Emily
Stanęłam na progu stajni i poklepałam grzbiet Merci.
- Zastałam tu kogoś? - spytałam.
Cisza. Wzruszyłam ramionami. No to idziemy dalej.
Zdążyłam zwiedzić dwie hale, lonżownik, czworobok i plac do zawodów. Pustka. Wypuściłam Merci na znalezione pastwisko, a sama wróciłam do punktu wyjścia, a mianowicie stajni. Usadowiłam się przed wejściem. Posiedziałam może... pół godziny? Straciłam poczucie czasu. Chciałam pojechać na przejażdżkę, ale nie bardzo znam tereny. Zaczęły ciążyć mi trochę powieki. Zasnęłam.
Obudziło mnie mocne potrząśnięcie.
- Jeszcze pięć minutek. - ziewnęłam.
Ten "ktoś" był najwyraźniej w dobrym nastroju, bo zaczął się śmiać. Szybko się ocknęłam.
Ktoś?
- Zastałam tu kogoś? - spytałam.
Cisza. Wzruszyłam ramionami. No to idziemy dalej.
Zdążyłam zwiedzić dwie hale, lonżownik, czworobok i plac do zawodów. Pustka. Wypuściłam Merci na znalezione pastwisko, a sama wróciłam do punktu wyjścia, a mianowicie stajni. Usadowiłam się przed wejściem. Posiedziałam może... pół godziny? Straciłam poczucie czasu. Chciałam pojechać na przejażdżkę, ale nie bardzo znam tereny. Zaczęły ciążyć mi trochę powieki. Zasnęłam.
Obudziło mnie mocne potrząśnięcie.
- Jeszcze pięć minutek. - ziewnęłam.
Ten "ktoś" był najwyraźniej w dobrym nastroju, bo zaczął się śmiać. Szybko się ocknęłam.
Ktoś?
piątek, 19 września 2014
Od Tiffany
Wyszłam przed stajnię by umyć moją klacz. Była całkowicie brudna ponieważ w nocy padał deszcze przez co na pastwisku zrobiło się błoto, a ona się w nim właśnie wytarzała. Odkręciłam wodę która wystrzeliła z węża i oblała Nukke. Niestety skończyło się ciepłe lato i przyszła zima więc wszędzie leżały suche i kolorowe liście. Pani Angelica szła właśnie z Kili i klacz spłoszyła się tych liści.
- Tiffy! - zawołała instruktorka.
- Tak?! - zapytałam zakręcając wodę.
- Mogłabyś tu posprzątać? Bo konie boją się tych liści.
- Dobra - uśmiechnęłam się i wzięłam miotłę i zmiotła. Szybko podłoże przed stajnią. Potem wróciłam do mycia mojej klaczy. Gdy ją tak myłam ktoś powiedział nagle:
- Tiffany... - tak się przestraszyłam, że podskoczyłam i obróciłam się w locie woda z węża poleciała na tą osobę.
- Dzięki - powiedziała rozzłoszczona Linda, która stała przedemną mokra.
- O przepraszam - zakręciłam wodę - Co chciałaś?
- Już nic - odparła dykocząc i poszła do domu pewnie się przebrać. Trudno! Przecież chyba nie będzie chora - pomyślałam i zajęłam się dalszym myciem Nukke. Tym czasem wiał chłodny wiatr, a coraz więcej klubowiczów zbierało się na ujeżdżalni by trenować do zawodów które zostały przedłużone.
Ja tym czasem poszłam spokojnie do jadalni na drógie śniadanie. Zrobiłam sobie czekoladę do picia (wyjątkowo nie wykipiało mi mleko) i wzięłam kanapkę poczym wyszłam z powrotem. Po drodze spodkałam Lindę.
- Cześć! - pomachałem jej z uśmiechem, ale ta nawet się nie odwróciła. Nie rozumiem jak można się aż tak przejmować zawodami? Ale ja też musiałam trenować więc osiodłałam moją klacz i wyprowadziłam ją na ujeżdżalnię po czym zaczęłam ćwiczyć wraz z innymi. Przeleciałyśmy z Nukke nad całym parkurem bez zrzutki! To był sukces! Nareszcie klacz nauczyła się dobrze skakać! Powtórzyłam to jeszcze trzy razy bo trzy jest moją szczęśliwą liczbą (jeśli taka pechowa, fajtłapa i sklerotyczka może mieć szczęśliwą liczbę) a następnie rozstępowałam klacz. Dałam jej jabłko i marchewkę. Potem przywiązałam klacz do koniowiązu i ją wyczyściłamm bo była spocona.
- Nieźle ci poszło - powiedziała Linda niechętnie - pojedziemy w teren po południu?
- Tak! Fajnie! A gdzie pojedziemy?! - zgodziłem się zupełnie nie qiedząc czemu aię tak złości.
- To się jeszcze zobaczy. Pojedziemy po obiedzie na oklep, dobra? - brzmiało to raczej jak wyzwanie a nie zaproszenie ale ja oczywiście jak zawsze nie zwróciłam na to uwagi.
Wyczyściłam Nukke i zobaczyłam jak Linda czyści Fiery Flower. Może ja też powinnam wziąść innego konia bo nasze miały trening. Nie chciałam przemęczać Nukke ale też nie chciałam jechać na innym koniu. Pomyślałam na kim mogłabym pojechać i przyszła mi do głowy Kilimandżaro. Przecież to na niej się zawsze chciałam przejechać i to ona mi się spodobała jak tylko przyjechałam do klubu. Postanowiłam ją wyczyścić i założyć jej ogłowie bo miałyśmy jechać na oklep. Gdy byłyśmy gotowe wyjechałyśmy. Rozmawiałyśmy niewiele, jechałyśmy przez las, przez pagórki aż wreszcie nam się znudziło i Linda powiedziała.
- Ścigamy się? - popatrzyła na mnie wyzywająco.
- Ok, a o co? - powiedziałam. Nigdy nie przepadałam za zakładami ale przy Lindzie po prostu budziła się we mnie żądza posmarowaną zwycięstwa.
- Ta, która przegra kupuje drógiej np. nowy czaprak.
- dobra.
- Wybieraj do kąd się ścigamy.
- Do stadniny.
Ustawiłyśmy się w równej linii i...
Linda dokończ.
- Tiffy! - zawołała instruktorka.
- Tak?! - zapytałam zakręcając wodę.
- Mogłabyś tu posprzątać? Bo konie boją się tych liści.
- Dobra - uśmiechnęłam się i wzięłam miotłę i zmiotła. Szybko podłoże przed stajnią. Potem wróciłam do mycia mojej klaczy. Gdy ją tak myłam ktoś powiedział nagle:
- Tiffany... - tak się przestraszyłam, że podskoczyłam i obróciłam się w locie woda z węża poleciała na tą osobę.
- Dzięki - powiedziała rozzłoszczona Linda, która stała przedemną mokra.
- O przepraszam - zakręciłam wodę - Co chciałaś?
- Już nic - odparła dykocząc i poszła do domu pewnie się przebrać. Trudno! Przecież chyba nie będzie chora - pomyślałam i zajęłam się dalszym myciem Nukke. Tym czasem wiał chłodny wiatr, a coraz więcej klubowiczów zbierało się na ujeżdżalni by trenować do zawodów które zostały przedłużone.
Ja tym czasem poszłam spokojnie do jadalni na drógie śniadanie. Zrobiłam sobie czekoladę do picia (wyjątkowo nie wykipiało mi mleko) i wzięłam kanapkę poczym wyszłam z powrotem. Po drodze spodkałam Lindę.
- Cześć! - pomachałem jej z uśmiechem, ale ta nawet się nie odwróciła. Nie rozumiem jak można się aż tak przejmować zawodami? Ale ja też musiałam trenować więc osiodłałam moją klacz i wyprowadziłam ją na ujeżdżalnię po czym zaczęłam ćwiczyć wraz z innymi. Przeleciałyśmy z Nukke nad całym parkurem bez zrzutki! To był sukces! Nareszcie klacz nauczyła się dobrze skakać! Powtórzyłam to jeszcze trzy razy bo trzy jest moją szczęśliwą liczbą (jeśli taka pechowa, fajtłapa i sklerotyczka może mieć szczęśliwą liczbę) a następnie rozstępowałam klacz. Dałam jej jabłko i marchewkę. Potem przywiązałam klacz do koniowiązu i ją wyczyściłamm bo była spocona.
- Nieźle ci poszło - powiedziała Linda niechętnie - pojedziemy w teren po południu?
- Tak! Fajnie! A gdzie pojedziemy?! - zgodziłem się zupełnie nie qiedząc czemu aię tak złości.
- To się jeszcze zobaczy. Pojedziemy po obiedzie na oklep, dobra? - brzmiało to raczej jak wyzwanie a nie zaproszenie ale ja oczywiście jak zawsze nie zwróciłam na to uwagi.
Wyczyściłam Nukke i zobaczyłam jak Linda czyści Fiery Flower. Może ja też powinnam wziąść innego konia bo nasze miały trening. Nie chciałam przemęczać Nukke ale też nie chciałam jechać na innym koniu. Pomyślałam na kim mogłabym pojechać i przyszła mi do głowy Kilimandżaro. Przecież to na niej się zawsze chciałam przejechać i to ona mi się spodobała jak tylko przyjechałam do klubu. Postanowiłam ją wyczyścić i założyć jej ogłowie bo miałyśmy jechać na oklep. Gdy byłyśmy gotowe wyjechałyśmy. Rozmawiałyśmy niewiele, jechałyśmy przez las, przez pagórki aż wreszcie nam się znudziło i Linda powiedziała.
- Ścigamy się? - popatrzyła na mnie wyzywająco.
- Ok, a o co? - powiedziałam. Nigdy nie przepadałam za zakładami ale przy Lindzie po prostu budziła się we mnie żądza posmarowaną zwycięstwa.
- Ta, która przegra kupuje drógiej np. nowy czaprak.
- dobra.
- Wybieraj do kąd się ścigamy.
- Do stadniny.
Ustawiłyśmy się w równej linii i...
Linda dokończ.
czwartek, 18 września 2014
Od Jess'a
Chodź nie czuję, że spałem, rano mam posklejane powieki, a pościel wygląda, jakby rył w niej kret. Niebo za oknem jest błękitne prawie jak w dzień, dlatego uznaję, że nie ma znaczenia , która jest godzina, skoro i tak się już obudziłem. Dość długo stoję, drżąc w swojej piżamie i kontempluje zawartość mojej komody. Nie wiem czy będzie mi dzisiaj zimno, kiedy już trochę pojeżdżę, i nie wiem, czy być jednak ubrany w moje białe bryczesy.
Wreszcie wkładam to co zwykle – wygodne szare bryczesy i czerwoną koszulkę. Na to wciągam na siebie bluzę, którą mama kupiła mi na gwiazdkę. Lubię myśleć o tym, że wiąże się z nim to całe szaleństwo bożonarodzeniowe i przypominać sobie uśmiech matki, która wręcza mi pakunek. ***
Kayla już nie śpi, stoi w kuchni przy zlewie. Ma na sobie jeździeckie obuwie i pewnie wygląda o wiele bardziej profesjonalnie ode mnie. W powietrzu unosi się jakiś ostry zapach , prawie ładny: coś jakby węgiel – przypieczony stek albo świeża grzanka.
- Angelica już wstała? – pytam.
Zaglądam niepewnie do szafki, nie chcąc za bardzo interesować się co tak właściwie wyrabia Kayla. Jednak po przejrzeniu szafki nie jestem pewny, czy mam ochotę jeść.
- Już pojechała – mówi cicho.
Spoglądam na nią zaciekawiony.
- Ale gdzie?
- Na zawody konne. Obiecała, że weźmie mnie ze sobą, ale ostatecznie powiedziała, że mam pilnować domu… To chyba przez to zadanie domowe… Jakby zgadła, że nie zrobiłam tego sama – westchnęła, pochylając się nad zlewem – A tak właściwie… Ja… tutaj…
Stawia przede mną na stole kubek z wystającą łyżeczką, cały wysmarowany czymś, co jest w środku, w sposób, który gwarantuje, że na stole zostanie mokre kółko. Dopiero teraz dociera do mnie, że w kubku jest gorące kakao, bo unosi się nad nim para.
- Sama zrobiłaś?
Kayla zerka na mnie.
- Nie, Święty Antonii przyniósł mi w nocy.
Jestem zszokowany zarówno jej nagłym poczuciem humoru, jak i tym, co mi przygotowała. Dostrzegam porzucone na kuchennym blacie naczynia, których użyła do przygotowania kakao, i teraz jestem pewien, że źródłem zapachu, który jest w powietrzu, jest wylane na gorący palnik mleko, ale wobec jej intencji nie ma to najmniejszego znaczenia.
- Z jakiej to okazji? – uśmiecham się zmieszany.
Kayla siada z własnym kubkiem kakao po przeciwnej stronie stołu.
- Chciałam ci jakoś podziękować za wczoraj.
- Dzięki – mówię całkowicie zaskoczony, ponieważ nie sądziłem, że zrobi dla mnie coś takiego.
- Posoliłam - dodaje
Próbuję. Kakao jest smaczne. Jeżeli jest tam sól to nie wyczuwam jego smaku wśród pływających wysepek częściowo rozpuszczonego proszku. Grudki przyjemnie rozpuszczają się w ustach. Nie wiem czy Kayla robiła kiedykolwiek kakao w swoim życiu ale to jest zdecydowanie najlepsze.
- Nie czuję soli.
- Sól – tłumaczy dziewczyna – sprawia, że kakao staje się słodsze.
Pomysł, że coś, co nie jest słodkie, mogłoby sprawić, że coś innego będzie słodsze, wydaje mi się strasznie głupi, ale daję temu spokój. Mieszam kakao i rozgniatam kilka grudek na ścianie kubka.
Kayla wie, że jej nie wierzę.
- Zapytaj w pobliskiej piekarni. Do niej chodzi codziennie Johanna na śniadanie. Widziałam, jak robią muffinki czekoladowe. Z solą.
- Nie powiedziałem , że ci nie wierzę. W ogóle nic nie powiedziałem – wychylam się spod mojego kubka z kakao.
Też rozgniata grudki we własnym kubku .
- Wiem, że nic nie powiedziałeś.
Nic więcej nie dodaje. Bierze łyk gorącego napoju i odlatuje gdzieś daleko. Ja też w ciszy popijam kakao, uważając by nie oparzyć się w język.
Zastanawiam się czy myśli, że jest zła na swoją mamę albo wyobraża sobie co w tej chwili robi. A może już zapomniała o tej sytuacji…? W każdym bądź razie ja nie mam pojęcia jak zacząć rozmowę. Ale w końcu zdesperowany pytam:
- O czym myślisz?
Kayla przez długą chwilę nie odpowiada. A ja zaczynam się zastanawiać czy na pewno zadałem pytanie, czy też tylko sobie tego nie wyobraziłem.
- A co ty byś zrobił na moim miejscu? Bardzo chciałam z Angelicą jechać na te zawody… Tam są takie piękne konie. A ona od tak pojechała beze mnie… a obiecała – patrzyła się w kubek.
Udawałem, że przez chwilę się zastanawiam.
- Zrobiłbym własne zawody – odparłem.
Dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Ale jak? – nie za bardzo rozumiała.
Popatrzyłem na nią z uśmiechem.
- Normalnie. Co powiesz na: Ty i Geronimo przeciwko mnie na Mistrallu. W końcu jeśli Angelica pojechała to mamy całą ujeżdżalnie dla siebie, chyba, że ktoś się do nas dołączy.
- A jaka będzie nagroda? – zapytała, przerywając mi.
- A co uważasz, że wygrasz? – zaśmiałem się.
Kayla popatrzyła na mnie z chytrym uśmieszkiem.
- Nie widziałam jeszcze jak skaczesz ale zawsze mogę spróbować – odstawiła swój kubek – Ten kto przegra kupuje wygranemu marchew dla koni.
- Okej – wstałem - Coś czuję, że się u was wszystkich zadłużę. Najpierw u Criss’a a teraz u ciebie.
- Nic nie jest pewne – zaśmiała się, zakładając swoje sztylpy – Ej, ale na co czekasz? Chodź – machnęła do mnie ręką, widząc jak jeszcze dopijam swoje kakao.
Odstawiłem kubek do zlewu i podszedłem do Kayli, która wydawała się jakby już zapomniała, o tym, że jej mama nie zabrała ją na zawody. Na jej twarzy zagościł uśmiech podekscytowania i raźnie otworzyła drzwi.
- Założymy się kto pierwszy osiodła konia? – zapytała trącają mnie łokciem w brzuch.
Zaśmiałem się.
- Czas, start!
Kayla???
Wreszcie wkładam to co zwykle – wygodne szare bryczesy i czerwoną koszulkę. Na to wciągam na siebie bluzę, którą mama kupiła mi na gwiazdkę. Lubię myśleć o tym, że wiąże się z nim to całe szaleństwo bożonarodzeniowe i przypominać sobie uśmiech matki, która wręcza mi pakunek. ***
Kayla już nie śpi, stoi w kuchni przy zlewie. Ma na sobie jeździeckie obuwie i pewnie wygląda o wiele bardziej profesjonalnie ode mnie. W powietrzu unosi się jakiś ostry zapach , prawie ładny: coś jakby węgiel – przypieczony stek albo świeża grzanka.
- Angelica już wstała? – pytam.
Zaglądam niepewnie do szafki, nie chcąc za bardzo interesować się co tak właściwie wyrabia Kayla. Jednak po przejrzeniu szafki nie jestem pewny, czy mam ochotę jeść.
- Już pojechała – mówi cicho.
Spoglądam na nią zaciekawiony.
- Ale gdzie?
- Na zawody konne. Obiecała, że weźmie mnie ze sobą, ale ostatecznie powiedziała, że mam pilnować domu… To chyba przez to zadanie domowe… Jakby zgadła, że nie zrobiłam tego sama – westchnęła, pochylając się nad zlewem – A tak właściwie… Ja… tutaj…
Stawia przede mną na stole kubek z wystającą łyżeczką, cały wysmarowany czymś, co jest w środku, w sposób, który gwarantuje, że na stole zostanie mokre kółko. Dopiero teraz dociera do mnie, że w kubku jest gorące kakao, bo unosi się nad nim para.
- Sama zrobiłaś?
Kayla zerka na mnie.
- Nie, Święty Antonii przyniósł mi w nocy.
Jestem zszokowany zarówno jej nagłym poczuciem humoru, jak i tym, co mi przygotowała. Dostrzegam porzucone na kuchennym blacie naczynia, których użyła do przygotowania kakao, i teraz jestem pewien, że źródłem zapachu, który jest w powietrzu, jest wylane na gorący palnik mleko, ale wobec jej intencji nie ma to najmniejszego znaczenia.
- Z jakiej to okazji? – uśmiecham się zmieszany.
Kayla siada z własnym kubkiem kakao po przeciwnej stronie stołu.
- Chciałam ci jakoś podziękować za wczoraj.
- Dzięki – mówię całkowicie zaskoczony, ponieważ nie sądziłem, że zrobi dla mnie coś takiego.
- Posoliłam - dodaje
Próbuję. Kakao jest smaczne. Jeżeli jest tam sól to nie wyczuwam jego smaku wśród pływających wysepek częściowo rozpuszczonego proszku. Grudki przyjemnie rozpuszczają się w ustach. Nie wiem czy Kayla robiła kiedykolwiek kakao w swoim życiu ale to jest zdecydowanie najlepsze.
- Nie czuję soli.
- Sól – tłumaczy dziewczyna – sprawia, że kakao staje się słodsze.
Pomysł, że coś, co nie jest słodkie, mogłoby sprawić, że coś innego będzie słodsze, wydaje mi się strasznie głupi, ale daję temu spokój. Mieszam kakao i rozgniatam kilka grudek na ścianie kubka.
Kayla wie, że jej nie wierzę.
- Zapytaj w pobliskiej piekarni. Do niej chodzi codziennie Johanna na śniadanie. Widziałam, jak robią muffinki czekoladowe. Z solą.
- Nie powiedziałem , że ci nie wierzę. W ogóle nic nie powiedziałem – wychylam się spod mojego kubka z kakao.
Też rozgniata grudki we własnym kubku .
- Wiem, że nic nie powiedziałeś.
Nic więcej nie dodaje. Bierze łyk gorącego napoju i odlatuje gdzieś daleko. Ja też w ciszy popijam kakao, uważając by nie oparzyć się w język.
Zastanawiam się czy myśli, że jest zła na swoją mamę albo wyobraża sobie co w tej chwili robi. A może już zapomniała o tej sytuacji…? W każdym bądź razie ja nie mam pojęcia jak zacząć rozmowę. Ale w końcu zdesperowany pytam:
- O czym myślisz?
Kayla przez długą chwilę nie odpowiada. A ja zaczynam się zastanawiać czy na pewno zadałem pytanie, czy też tylko sobie tego nie wyobraziłem.
- A co ty byś zrobił na moim miejscu? Bardzo chciałam z Angelicą jechać na te zawody… Tam są takie piękne konie. A ona od tak pojechała beze mnie… a obiecała – patrzyła się w kubek.
Udawałem, że przez chwilę się zastanawiam.
- Zrobiłbym własne zawody – odparłem.
Dziewczyna popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Ale jak? – nie za bardzo rozumiała.
Popatrzyłem na nią z uśmiechem.
- Normalnie. Co powiesz na: Ty i Geronimo przeciwko mnie na Mistrallu. W końcu jeśli Angelica pojechała to mamy całą ujeżdżalnie dla siebie, chyba, że ktoś się do nas dołączy.
- A jaka będzie nagroda? – zapytała, przerywając mi.
- A co uważasz, że wygrasz? – zaśmiałem się.
Kayla popatrzyła na mnie z chytrym uśmieszkiem.
- Nie widziałam jeszcze jak skaczesz ale zawsze mogę spróbować – odstawiła swój kubek – Ten kto przegra kupuje wygranemu marchew dla koni.
- Okej – wstałem - Coś czuję, że się u was wszystkich zadłużę. Najpierw u Criss’a a teraz u ciebie.
- Nic nie jest pewne – zaśmiała się, zakładając swoje sztylpy – Ej, ale na co czekasz? Chodź – machnęła do mnie ręką, widząc jak jeszcze dopijam swoje kakao.
Odstawiłem kubek do zlewu i podszedłem do Kayli, która wydawała się jakby już zapomniała, o tym, że jej mama nie zabrała ją na zawody. Na jej twarzy zagościł uśmiech podekscytowania i raźnie otworzyła drzwi.
- Założymy się kto pierwszy osiodła konia? – zapytała trącają mnie łokciem w brzuch.
Zaśmiałem się.
- Czas, start!
Kayla???
środa, 17 września 2014
Od Jess'a "Nocna zjawa"
Tej nocy śni mi się ojciec. Uczy mnie jeździć konno. Siedzę przed nim, a on mnie obserwuje – wygląda to tak jakbyśmy bili jedną istotą. Jego palce są bose, ja moje. Zaciskam ręce na grzywie kucyka, a on luźno trzyma wodze. Ani nie pada deszcz ani nie pada słońce – jak to często bywa, pogoda jest nie do określenia. Ręce mam wilgotne od potu.
- Nie denerwuj się – mówi do mnie tata. Wiatr rozwiewa nam włosy, a grzywa konia gilgocze mnie w dłonie. Są jak polne łąki latem, lekkie i złote – Kucyki uwielbiają biegać, próbując udowodnić swoją wartość szybkim kuzynom. Ale nie masz się co martwić. Popatrz na to z innej perspektywy, poczuj się jak ukryta cząstka jego. Mięśnie, które pokazują jego siłę. Serce bijące właśnie w tej chwili i ty na nim. Powiadają, że trudniej ściągnąć stajennego mężczyznę z konia niż zrobić po raz pierwszy udane ciasto.
Wierzę mu, bo według mnie jest podobny do centaura , jakby był częścią kucyka. Niemożliwe, żeby któryś z nas miał spaść.
Budzę się. We śnie słyszałem trzaśnięcie drzwiami i mam wrażenie, że to właśnie mnie obudziło. Leżę, nie patrząc na nic, bo pokój jest zbyt ciemny, żebym mógł cokolwiek zobaczyć. Czekam, aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności albo wróci sen. Ocieram oczy, które były wilgotne. Po kilku minutach zaczynam już wątpić czy rzeczywiście coś usłyszałem.
Ale nagle czuję znany mi zapach stajni, a w drzwiach pokoju staje Criss . Widzę zarys jego głowy kiedy zagląda do środka. Powtarzam w myślach w kółko: „Proszę wejdź”. Tak bardzo bym chciał , żeby usiadł przy moim łóżku , tak samo jak kiedyś mój ojciec, i zapytał, jak minął dzień. Chcę, żeby powiedział, że jutro pojedziemy w przejażdżkę i aby mi opowiedział co dzisiaj robił i poopowiadał o Mistrallu. Chcę, aby mi wytłumaczył, że mój ojciec nadal jest obok i czai się gdzieś na kucyku, czekając aż wreszcie do niego pójdę.
Przede wszystkim jednak chcę, żeby po prostu wszedł i usiadł.
Nie wchodzi. Bezgłośnie puka w dębowe drzwi, jakby nie był pewien co ma robić. Potem się odwraca. Po kilku sekundach nie pamiętam już czy to była tylko jawa czy naprawdę tu przyszedł.
Wreszcie zasypiam. Lecz nie śni mi się już ojciec.
- Nie denerwuj się – mówi do mnie tata. Wiatr rozwiewa nam włosy, a grzywa konia gilgocze mnie w dłonie. Są jak polne łąki latem, lekkie i złote – Kucyki uwielbiają biegać, próbując udowodnić swoją wartość szybkim kuzynom. Ale nie masz się co martwić. Popatrz na to z innej perspektywy, poczuj się jak ukryta cząstka jego. Mięśnie, które pokazują jego siłę. Serce bijące właśnie w tej chwili i ty na nim. Powiadają, że trudniej ściągnąć stajennego mężczyznę z konia niż zrobić po raz pierwszy udane ciasto.
Wierzę mu, bo według mnie jest podobny do centaura , jakby był częścią kucyka. Niemożliwe, żeby któryś z nas miał spaść.
Budzę się. We śnie słyszałem trzaśnięcie drzwiami i mam wrażenie, że to właśnie mnie obudziło. Leżę, nie patrząc na nic, bo pokój jest zbyt ciemny, żebym mógł cokolwiek zobaczyć. Czekam, aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności albo wróci sen. Ocieram oczy, które były wilgotne. Po kilku minutach zaczynam już wątpić czy rzeczywiście coś usłyszałem.
Ale nagle czuję znany mi zapach stajni, a w drzwiach pokoju staje Criss . Widzę zarys jego głowy kiedy zagląda do środka. Powtarzam w myślach w kółko: „Proszę wejdź”. Tak bardzo bym chciał , żeby usiadł przy moim łóżku , tak samo jak kiedyś mój ojciec, i zapytał, jak minął dzień. Chcę, żeby powiedział, że jutro pojedziemy w przejażdżkę i aby mi opowiedział co dzisiaj robił i poopowiadał o Mistrallu. Chcę, aby mi wytłumaczył, że mój ojciec nadal jest obok i czai się gdzieś na kucyku, czekając aż wreszcie do niego pójdę.
Przede wszystkim jednak chcę, żeby po prostu wszedł i usiadł.
Nie wchodzi. Bezgłośnie puka w dębowe drzwi, jakby nie był pewien co ma robić. Potem się odwraca. Po kilku sekundach nie pamiętam już czy to była tylko jawa czy naprawdę tu przyszedł.
Wreszcie zasypiam. Lecz nie śni mi się już ojciec.
wtorek, 16 września 2014
Od Jess'a
Deszcz przestał już padać a wiatr rozganiał ciemne chmury, ale ja i tak nadal siedziałem skulony w kącie stajni. Mistrall stał spokojnie i spoglądał przez okno w boksie. Chwilami można było ujrzeć gdzieniegdzie przejaśnienia a ja postanowiłem wykorzystać to na krótką przejażdżkę wokół pastwisk. Mimo, że było już późno, wstałem rozprostują kości i ruszyłem w stronę siodlarni. Pogoda nie pozostawiała wątpliwości, że lato pomału się kończy, a treningi odbywane będą tylko w hali.
Przejechałem ręką pod brzuchem wałacha chcąc mieć pewność, że na pewno ma czysty brzuch, po czym podniosłem mu kopyto i sprawnymi ruchami kopystki oczyściłem mu strzałkę. Biorąc ogłowie w ręce wsadziłem wędzidło do jego pyska i przełożyłem czaprak przez jego grzbiet. Następnie założyłem siodło i podpiąłem popręg, co chwilę patrząc czy koń nie denerwuje się, kiedy ja wykonuję tą czynność. Kiedy kasztanek był już gotowy wyprowadziłem go na zewnątrz a on rozejrzał się wdychając świeże powietrze.
- To w drogę - wsunąłem nogę w strzemię i bez wysiłku wskoczyłem na siodło swojego wierzchowca.
Mistrall nastawił uszu, kiedy się przekonał, że jedziemy na pola, a nie do ujeżdżalni. Niósł mnie spokojnym kłusem nie zwracając uwagi na mokrą trawę, która muskała mu pęciny. Skręciłem w lewo, na skoszone łąki i anglezując przyglądałem się odlatującym bocianom.
Liście na drzewach przez dzisiejszy przymrozek straciły intensywne kolory, a niektóre z nich zdobiły teraz ścieżkę. W błyszczące złoto i czerwień, zmieniały się już niektóre drzewa, jakby znak nadchodzącej jesieni.
Jechaliśmy w przeciwną stronę wiatru, a on spychał nas do tyłu. Postawiłem kołnierz kurtki a koń przeszedł do stępa. Gwałtowne podmuchy kołysały gałęziami.
Przyłożyłem łydkę zachęcając Mistralla do galopu po rozłożystych, pustych polach. Na szczycie wzgórza zrobiłem paradę i spojrzałem w tył. Stadnina wyglądała jak mała idealna makieta. Teraz, kiedy tylko wiatr szumiał mi w uszach miałem okazje przyjrzeć się ujeżdżalni, na której ćwiczyła Tiffany na swoim koniu. Niedaleko znajdowały się budynki stajenne, a dalej roznosiły się maneże i karuzela. Całe to miejsce wyglądało tak harmonijnie i niezwykle uśpione. Miejsce marzeń i snów, które widzisz, kiedy zamykasz oczy. Na parkingu miedzy ujeżdżalnią i domem stało kilka samochodów, a dalej między stodołom mozolnie przesuwał się zielony traktor zbierając owoce tego lata.
W tym momencie Mistrall ruszył niecierpliwie dalej. Widać było, że zna pamięć każdą z tych dróg, bo nawet nie mówiąc mu gdzie ma iść kierował się ku pastwiskom.
Po kilku chwilach dotarliśmy do wejścia do lasu. Tam nie czuło się już wiatru i gdyby nie poruszające się czubki słychać by było tylko stukot kopyt. Przez drogę przebiegło kilka zajęcy. Spojrzałem zaskoczony, zamarłem na sekundę, przytrzymując konia. Ale Mistrall najwidoczniej już dzisiaj się wyszalał i zignorował skaczące stworzenia. I tak popędziłem wałacha do galopu i mijając pastwiska , zwolniłem pędzącego konia.
Wielkimi krokami zbliżał się wieczór i zmrok, więc to była najlepsza pora na powrót. Skręciłem w prawo i kłusem przemierzaliśmy pola. Z moich ust wydobywała się para, tak jak i z chrap Mistralla. Wysokie, ponure świerki, otaczały nas z jednej strony, przypominając ścianę. W lesie zapanowała ponura atmosfera, szykująca się już do nocy.
Nad pastwiskami unosiła się wieczorna mgła , więc konie wyglądały tam jakby latały w powietrzu. Jedna z klaczy pobiegła w naszą stronę. Był to gniady arab – Flower. Spojrzała z zainteresowaniem w naszą stronę i zarżała na powitanie. Pozostałe klacze przyłączyły się do niej, biegnąc przy ogrodzeniu tuż przy nas. A kiedy skończył się płot odprowadziły nas wzrokiem, po czym znów zajadały trawę. Kiedy nastaną pierwsze przymrozki nie będą już mogły spokojnie spać na pastwiskach. Odziane w ciepłe derki smacznie będą chrapać w ogrzewanej stajni.
Kiedy tylko wiatr powiał w moją stronę zamarzyłem o tym aby schować się pod ciepłą kołdrą i zamknąć oczy. Może przyśniłby mi się piękny kasztanek…?
W obejściu stajni zapłonęły pierwsze światła.
To był właśnie mój teraźniejszy dom. Ktoś buszował między kanałami w telewizorze w domu, dając jasny połysk ekranu jeszcze inny zaszył się w oświetlonej siodlarni. Było tak zwyczajnie – tak niezwykle.
Uśmiechnąłem się na ten widok. Jak cudownie jest tu mieszkać!
Przejechałem ręką pod brzuchem wałacha chcąc mieć pewność, że na pewno ma czysty brzuch, po czym podniosłem mu kopyto i sprawnymi ruchami kopystki oczyściłem mu strzałkę. Biorąc ogłowie w ręce wsadziłem wędzidło do jego pyska i przełożyłem czaprak przez jego grzbiet. Następnie założyłem siodło i podpiąłem popręg, co chwilę patrząc czy koń nie denerwuje się, kiedy ja wykonuję tą czynność. Kiedy kasztanek był już gotowy wyprowadziłem go na zewnątrz a on rozejrzał się wdychając świeże powietrze.
- To w drogę - wsunąłem nogę w strzemię i bez wysiłku wskoczyłem na siodło swojego wierzchowca.
Mistrall nastawił uszu, kiedy się przekonał, że jedziemy na pola, a nie do ujeżdżalni. Niósł mnie spokojnym kłusem nie zwracając uwagi na mokrą trawę, która muskała mu pęciny. Skręciłem w lewo, na skoszone łąki i anglezując przyglądałem się odlatującym bocianom.
Liście na drzewach przez dzisiejszy przymrozek straciły intensywne kolory, a niektóre z nich zdobiły teraz ścieżkę. W błyszczące złoto i czerwień, zmieniały się już niektóre drzewa, jakby znak nadchodzącej jesieni.
Jechaliśmy w przeciwną stronę wiatru, a on spychał nas do tyłu. Postawiłem kołnierz kurtki a koń przeszedł do stępa. Gwałtowne podmuchy kołysały gałęziami.
Przyłożyłem łydkę zachęcając Mistralla do galopu po rozłożystych, pustych polach. Na szczycie wzgórza zrobiłem paradę i spojrzałem w tył. Stadnina wyglądała jak mała idealna makieta. Teraz, kiedy tylko wiatr szumiał mi w uszach miałem okazje przyjrzeć się ujeżdżalni, na której ćwiczyła Tiffany na swoim koniu. Niedaleko znajdowały się budynki stajenne, a dalej roznosiły się maneże i karuzela. Całe to miejsce wyglądało tak harmonijnie i niezwykle uśpione. Miejsce marzeń i snów, które widzisz, kiedy zamykasz oczy. Na parkingu miedzy ujeżdżalnią i domem stało kilka samochodów, a dalej między stodołom mozolnie przesuwał się zielony traktor zbierając owoce tego lata.
W tym momencie Mistrall ruszył niecierpliwie dalej. Widać było, że zna pamięć każdą z tych dróg, bo nawet nie mówiąc mu gdzie ma iść kierował się ku pastwiskom.
Po kilku chwilach dotarliśmy do wejścia do lasu. Tam nie czuło się już wiatru i gdyby nie poruszające się czubki słychać by było tylko stukot kopyt. Przez drogę przebiegło kilka zajęcy. Spojrzałem zaskoczony, zamarłem na sekundę, przytrzymując konia. Ale Mistrall najwidoczniej już dzisiaj się wyszalał i zignorował skaczące stworzenia. I tak popędziłem wałacha do galopu i mijając pastwiska , zwolniłem pędzącego konia.
Wielkimi krokami zbliżał się wieczór i zmrok, więc to była najlepsza pora na powrót. Skręciłem w prawo i kłusem przemierzaliśmy pola. Z moich ust wydobywała się para, tak jak i z chrap Mistralla. Wysokie, ponure świerki, otaczały nas z jednej strony, przypominając ścianę. W lesie zapanowała ponura atmosfera, szykująca się już do nocy.
Nad pastwiskami unosiła się wieczorna mgła , więc konie wyglądały tam jakby latały w powietrzu. Jedna z klaczy pobiegła w naszą stronę. Był to gniady arab – Flower. Spojrzała z zainteresowaniem w naszą stronę i zarżała na powitanie. Pozostałe klacze przyłączyły się do niej, biegnąc przy ogrodzeniu tuż przy nas. A kiedy skończył się płot odprowadziły nas wzrokiem, po czym znów zajadały trawę. Kiedy nastaną pierwsze przymrozki nie będą już mogły spokojnie spać na pastwiskach. Odziane w ciepłe derki smacznie będą chrapać w ogrzewanej stajni.
Kiedy tylko wiatr powiał w moją stronę zamarzyłem o tym aby schować się pod ciepłą kołdrą i zamknąć oczy. Może przyśniłby mi się piękny kasztanek…?
W obejściu stajni zapłonęły pierwsze światła.
To był właśnie mój teraźniejszy dom. Ktoś buszował między kanałami w telewizorze w domu, dając jasny połysk ekranu jeszcze inny zaszył się w oświetlonej siodlarni. Było tak zwyczajnie – tak niezwykle.
Uśmiechnąłem się na ten widok. Jak cudownie jest tu mieszkać!
poniedziałek, 15 września 2014
Od Jess'a Cd Kayli
O szyby uderzało miliony łez. W środku auta czułem się okropnie. Jakby ktoś zamknął mnie w środku bębna. Na dodatek Criss włączył ogrzewanie, które mnie już dusiło. Chciałem coś powiedzieć, ale żadne słowo nie przechodziło mi przez gardło..
Pick up podskakiwał na kamienistej drodze. Chociaż panowała cisza, nie przeszkadzała mi tak samo jak kiedy indziej. Coś ściskało mnie w brzuchu a w gardle pojawiła się gula. Nogi nadal trzęsły mi się jak z waty. Nie miałam w tej chwili jak zapanować nad własnym ciałem. Dopiero teraz dociera do mnie co działo się pięć minut temu. A może to skutek Mistralla, który pobudzony strachem Geronima rżał przenikliwie i tańczył w przyczepie. Każdy jego głos wywierał na mnie zimne dreszcze. Teraz dobrze wiem, co mogłoby się stać… Naraziłem go na śmierć i gdyby mu się coś stało nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Konie tupią o podłogę w przyczepie i obijają się o boki, przez co Criss niepenie prowadzi samochód.
Mimo, że oddziela mnie z mistralem kilka ścian czuję jak po jego barkach spływa pot a białka oczne zalewają oko. Zaciskam dłonie a one momentalnie stają się białe jak ściana. Chciałbym uciec… jak najdalej. Zatopić się w świeżym sianie i zatkać uszy by nie słyszeć jego zawodzenia. Ale mimo, że Mistrall przestał już rżeć ja nadal go słyszę. Wszystko kłuje mnie w pierś.
Kiedy auto się zatrzymało, powoli wyszedłem na mokrą trawę. Zimny wiatr i deszcz, zaczął mnie napadać. Lepsze to niż duszne miejsce. Kiedy zrobiłem krok w stronę przyczepy, czułem jak nogi mi się uginają. Serce z każdym krokiem biło szybciej. Wokół mnie wszyscy coś krzyczeli by zagłuszyć niespodziewany wiatr. Ktoś wybiegł ze stajni pod kocem. Ja jednak stoję jak słup. Chociaż teraz powietrze dociera do mnie z większą siłą, to ja coraz bardziej nie daję rady wziąć wdechu. Patrzę jak ciemna szyja konia jest cała w pocie. Rozglądał się niepewnie, kładąc uszy do tyłu. Był zdezorientowany.
Nagle ktoś obok mnie staje. Popatrzyłem się w jego kierunku. To Kayla. Dziękuję jej w myślach, że jest obok.
- Na raz, dwa, trzy! – krzyczy Criss.
Wraz z Johanną zamykają klapę, która straszy konie swym nie naoliwionym jękiem. Przez chwilę widzę jak wałach staje dęba a mężczyzna ledwo przytrzymuje uwiąz. Kiedy jego kopyta znów opadły na ziemię, zwrócił swój wzrok na mnie. Bał się i chciał uciec…tak jak ja.
Na podjazd wjechał jakiś obłocony samochód a niego wyskoczyła Angelica. Złożyła pędem na siebie kaptur i nie wiedząc co się dzieje próbowała im pomóc.
Dopiero teraz czuję, że jestem cały mokry. Włosy pociemniały i zaczęła lać się z nich woda. Bryczesy przylgnęły mi do nóg, wraz z koszulką. Krople deszczu szroniły moją skórę.
Wtedy niczym ze snu obudziło mnie rżenie Mistralla. Otworzyłem szerzej oczy kiedy zauważyłem jego szlachetny łeb tuż przy mojej głowie, tak, że widziałem każdą jego żyłę.
- Potrzymaj go! – krzyknął Criss, próbując uspokoić szamotającego się konia.
Zdezorientowany chwyciłem uwiąz dotykając szyi konia. Wzdrygnął się na mój dotyk.. Cały czas czujny odwracał łeb i przestępował z nogi na nogę gotowy do nagłego galopu.
- Ciii – szepczę mu do ucha a on gwałtownie pokierował uszy w moją stronę.
Cały czas gładzę jego mokrą szyję opuszkami palców wykonując małe kółka. Tata mnie tego nauczył. Mawiał, że to uspokaja konie.
- Jestem tu – mówię cicho ale on pochłania spojrzeniem moje słowa.
Wiatr z deszczem hula w naszą stronę. Mimo, że stało się o wiele zimniej mi jest teraz w środku gorąco.
Jego wielkie chrapy rozszerzały się wypuszczając parę. Cały czas szeptałem do wałacha, nie opuszczając rąk z jego skóry.
Czułem jak się rozluźnia a jego oddech staje się wolniejszy. Nie tylko jego bo i mój. Uspokajamy się nawzajem. Niewidzialna więź opatula nas tak, że zapominam, że pada deszcz.
Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Powoli odwróciłem głowę. Był to zmoknięty Criss. Włosy przyczepiły mu się do czoła a niebieska kurtka stała się czarna. Mimo to ujrzałem na jego twarzy uśmiech. Dopiero teraz widzę, że Geronimo zniknął już w stajni a my stoimy samotnie na podjeździe. Wałach całkowicie już spokojny prawie stykał się z moim ramieniem. Dwa mokre cienie: człowieka i konia.
- Chodź – mężczyzna wskazał ruchem ręki na stajnie a ja w ciszy poprowadziłem Mistralla.
Teraz kiedy był spokojny u mojego boku i ja czułem się bardziej podbudowany. Tak jakby właśnie wałach mi wybaczył a to sprawiało, że coś ściskało mnie w brzuchu jakby niesamowite podekscytowanie połączone z nerwami.
Kiedy odpiąłem uwiąz od kantara Mistralla a on zaczął skubać siano poczułem się już o wiele pewniej. Przy boksie Geronima stała Kayla, Linda i Tiffany obserwując jego zachowanie. Konie były już coraz bardziej spokojne.
- Już wiem… - zaczął Criss.
Spojrzałem pytająco w jego stronę.
- Wiem jakiego konia ci przydzielę na zawody. Bo ważne jest zaufanie i jedność jakie ze sobą stworzyliście. To pierwszy klucz do sukcesu a kiedy drzwi się otworzą nic was już nie zatrzyma. Chyba już wiesz jakiego mam na myśli konia?
Kasztanek popatrzył na nas ciekawsko przeżuwając siano.
- Pojedziesz na Mistarallu.
Ktoś chce dokończyć???
Pick up podskakiwał na kamienistej drodze. Chociaż panowała cisza, nie przeszkadzała mi tak samo jak kiedy indziej. Coś ściskało mnie w brzuchu a w gardle pojawiła się gula. Nogi nadal trzęsły mi się jak z waty. Nie miałam w tej chwili jak zapanować nad własnym ciałem. Dopiero teraz dociera do mnie co działo się pięć minut temu. A może to skutek Mistralla, który pobudzony strachem Geronima rżał przenikliwie i tańczył w przyczepie. Każdy jego głos wywierał na mnie zimne dreszcze. Teraz dobrze wiem, co mogłoby się stać… Naraziłem go na śmierć i gdyby mu się coś stało nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Konie tupią o podłogę w przyczepie i obijają się o boki, przez co Criss niepenie prowadzi samochód.
Mimo, że oddziela mnie z mistralem kilka ścian czuję jak po jego barkach spływa pot a białka oczne zalewają oko. Zaciskam dłonie a one momentalnie stają się białe jak ściana. Chciałbym uciec… jak najdalej. Zatopić się w świeżym sianie i zatkać uszy by nie słyszeć jego zawodzenia. Ale mimo, że Mistrall przestał już rżeć ja nadal go słyszę. Wszystko kłuje mnie w pierś.
Kiedy auto się zatrzymało, powoli wyszedłem na mokrą trawę. Zimny wiatr i deszcz, zaczął mnie napadać. Lepsze to niż duszne miejsce. Kiedy zrobiłem krok w stronę przyczepy, czułem jak nogi mi się uginają. Serce z każdym krokiem biło szybciej. Wokół mnie wszyscy coś krzyczeli by zagłuszyć niespodziewany wiatr. Ktoś wybiegł ze stajni pod kocem. Ja jednak stoję jak słup. Chociaż teraz powietrze dociera do mnie z większą siłą, to ja coraz bardziej nie daję rady wziąć wdechu. Patrzę jak ciemna szyja konia jest cała w pocie. Rozglądał się niepewnie, kładąc uszy do tyłu. Był zdezorientowany.
Nagle ktoś obok mnie staje. Popatrzyłem się w jego kierunku. To Kayla. Dziękuję jej w myślach, że jest obok.
- Na raz, dwa, trzy! – krzyczy Criss.
Wraz z Johanną zamykają klapę, która straszy konie swym nie naoliwionym jękiem. Przez chwilę widzę jak wałach staje dęba a mężczyzna ledwo przytrzymuje uwiąz. Kiedy jego kopyta znów opadły na ziemię, zwrócił swój wzrok na mnie. Bał się i chciał uciec…tak jak ja.
Na podjazd wjechał jakiś obłocony samochód a niego wyskoczyła Angelica. Złożyła pędem na siebie kaptur i nie wiedząc co się dzieje próbowała im pomóc.
Dopiero teraz czuję, że jestem cały mokry. Włosy pociemniały i zaczęła lać się z nich woda. Bryczesy przylgnęły mi do nóg, wraz z koszulką. Krople deszczu szroniły moją skórę.
Wtedy niczym ze snu obudziło mnie rżenie Mistralla. Otworzyłem szerzej oczy kiedy zauważyłem jego szlachetny łeb tuż przy mojej głowie, tak, że widziałem każdą jego żyłę.
- Potrzymaj go! – krzyknął Criss, próbując uspokoić szamotającego się konia.
Zdezorientowany chwyciłem uwiąz dotykając szyi konia. Wzdrygnął się na mój dotyk.. Cały czas czujny odwracał łeb i przestępował z nogi na nogę gotowy do nagłego galopu.
- Ciii – szepczę mu do ucha a on gwałtownie pokierował uszy w moją stronę.
Cały czas gładzę jego mokrą szyję opuszkami palców wykonując małe kółka. Tata mnie tego nauczył. Mawiał, że to uspokaja konie.
- Jestem tu – mówię cicho ale on pochłania spojrzeniem moje słowa.
Wiatr z deszczem hula w naszą stronę. Mimo, że stało się o wiele zimniej mi jest teraz w środku gorąco.
Jego wielkie chrapy rozszerzały się wypuszczając parę. Cały czas szeptałem do wałacha, nie opuszczając rąk z jego skóry.
Czułem jak się rozluźnia a jego oddech staje się wolniejszy. Nie tylko jego bo i mój. Uspokajamy się nawzajem. Niewidzialna więź opatula nas tak, że zapominam, że pada deszcz.
Nagle poczułem czyjąś rękę na ramieniu. Powoli odwróciłem głowę. Był to zmoknięty Criss. Włosy przyczepiły mu się do czoła a niebieska kurtka stała się czarna. Mimo to ujrzałem na jego twarzy uśmiech. Dopiero teraz widzę, że Geronimo zniknął już w stajni a my stoimy samotnie na podjeździe. Wałach całkowicie już spokojny prawie stykał się z moim ramieniem. Dwa mokre cienie: człowieka i konia.
- Chodź – mężczyzna wskazał ruchem ręki na stajnie a ja w ciszy poprowadziłem Mistralla.
Teraz kiedy był spokojny u mojego boku i ja czułem się bardziej podbudowany. Tak jakby właśnie wałach mi wybaczył a to sprawiało, że coś ściskało mnie w brzuchu jakby niesamowite podekscytowanie połączone z nerwami.
Kiedy odpiąłem uwiąz od kantara Mistralla a on zaczął skubać siano poczułem się już o wiele pewniej. Przy boksie Geronima stała Kayla, Linda i Tiffany obserwując jego zachowanie. Konie były już coraz bardziej spokojne.
- Już wiem… - zaczął Criss.
Spojrzałem pytająco w jego stronę.
- Wiem jakiego konia ci przydzielę na zawody. Bo ważne jest zaufanie i jedność jakie ze sobą stworzyliście. To pierwszy klucz do sukcesu a kiedy drzwi się otworzą nic was już nie zatrzyma. Chyba już wiesz jakiego mam na myśli konia?
Kasztanek popatrzył na nas ciekawsko przeżuwając siano.
- Pojedziesz na Mistarallu.
Ktoś chce dokończyć???
niedziela, 14 września 2014
Nowa w klubie!
Imię i nazwisko: Emily Reeves
Płeć: Kobieta
Wiek: 16 lat
Cechy charakteru: Emily czasem potrafi być naprawdę upierdliwa. Głównie jest jednak wesoła i pełna życia. Ma cięty język. Najpierw robi potem myśli. Zawsze stara się poprawić wszystkim humor, nawet, jeśli sama nie jest w najlepszym. Lubi naginać zasady i robić po swojemu. Jest niemalże uzależniona od czekolady.
Zalety: Ładnie śpiewa, gra na gitarze, pianinie, keyboardzie i skrzypcach, płynnie mówi po angielsku, francusku i hiszpańsku, jest dobrą aktorką.
Wady: Ma poważną nadpobudliwość, nie potrafi zbytnio malować, ma brzydki styl pisma, nie lubi tańczyć.
Rodzina: Rodziców nie zna, nie ma rodzeństwa, babcia umarła.
Historia: Pochodzi z Hiszpanii. Rodziców nie zna. Kiedyś mieszkała u babci, która nauczyła ją jeździć konno, ale umarła. Przenosiła się od jednej rodziny zastępczej do drugiej, jednak od wszystkich uciekała. W końcu znalazł się ktoś, który kupił jej konia (którego z resztą bardzo polubiła) i wywiózł do K. J. "Tryumf".
Partner: Brak
Ulubiona dyscyplina: Skoki
Koń: Merci
Staż: 8 lat
Nick: Nyx.
Imię: Merci
Data urodzenia: 2011
Płeć: Klacz
Temperament: Merci jest bardzo podobna do swojej właścicielki. Oprócz tego, upartość to jej główna cecha. Nie boi się głośniej muzyki, ani ostrych kolorów, ale łatwo ją rozproszyć.
Specjalizacja: Skoki
Właściciel: Emily Reeves
Płeć: Kobieta
Wiek: 16 lat
Cechy charakteru: Emily czasem potrafi być naprawdę upierdliwa. Głównie jest jednak wesoła i pełna życia. Ma cięty język. Najpierw robi potem myśli. Zawsze stara się poprawić wszystkim humor, nawet, jeśli sama nie jest w najlepszym. Lubi naginać zasady i robić po swojemu. Jest niemalże uzależniona od czekolady.
Zalety: Ładnie śpiewa, gra na gitarze, pianinie, keyboardzie i skrzypcach, płynnie mówi po angielsku, francusku i hiszpańsku, jest dobrą aktorką.
Wady: Ma poważną nadpobudliwość, nie potrafi zbytnio malować, ma brzydki styl pisma, nie lubi tańczyć.
Rodzina: Rodziców nie zna, nie ma rodzeństwa, babcia umarła.
Historia: Pochodzi z Hiszpanii. Rodziców nie zna. Kiedyś mieszkała u babci, która nauczyła ją jeździć konno, ale umarła. Przenosiła się od jednej rodziny zastępczej do drugiej, jednak od wszystkich uciekała. W końcu znalazł się ktoś, który kupił jej konia (którego z resztą bardzo polubiła) i wywiózł do K. J. "Tryumf".
Partner: Brak
Ulubiona dyscyplina: Skoki
Koń: Merci
Staż: 8 lat
Nick: Nyx.
Imię: Merci
Data urodzenia: 2011
Płeć: Klacz
Temperament: Merci jest bardzo podobna do swojej właścicielki. Oprócz tego, upartość to jej główna cecha. Nie boi się głośniej muzyki, ani ostrych kolorów, ale łatwo ją rozproszyć.
Specjalizacja: Skoki
Właściciel: Emily Reeves
piątek, 12 września 2014
Od Tiffany
Wstałam rano i wbiegłam do stajni. Tym razem oba moje konie stały w boksach. Zapowiadał się ciepły dzień i postanowiłam, że po porannym treningu pojeżdżę na oklep na Nukke, albo pojadę na niej w krótki teren (też na oklep). Lubię jeździć na oklep! Właśnie miałam zabrać się za czyszczenie koni kiedy do stajni wpadły ze śmiechem Kayla, Alex i Linda. Często widziałam je razem bo (jak podejrzewałam) były trójką przyjaciółek i ja też powoli się z nimi zaprzyjaźniałam i miałam nadzieję, że zostanę ich przyjaciółką. Więc kiedy je zobaczyłam uśmiechnęłam się wystając z boksu.
- Co robicie? - spytałam.
- Mamy fajny plan na dzisiejsze przedpołudnie - odezwała się Alex.
- Chcemy jechać do sklepu jeździeckiego - powiedziała Kayla.
- Ale przecież dzisiaj rano jest trening skokowy z Johanną - powiedziałam zdziwiona.
- Pojedziemy po treningu - wytłumaczyła mi Linda.
- Fajnie! - wykrzyknęłam zupełnie zapominając o moich planach. W końcu mogę sobie pojeździć na Nukke po południu. - Mogę jechać z wami?
- Właśnie przyszłyśmy cię zapytać - zaśmiała się Alex.
Trening minął mi przyjemnie. Trenowali wszyscy startujący więc było troszkę ciasno ale jakoś przeżyłam. W dodatku Nukke bardzo dobrze szło skakanie, dla tego kiedy już skończył się trening, poklepałam ją i dałam jej jabłko. Nukke parsknęła i obwąchała moją bluzę w poszukiwaniu więcej smakołyków, ale ja już nic nie miałam. Zaprowadziłam Nukke do stajni, a po drodze zatrzymałam się jeszcze przy boksie Kimbry by ją pogłaskać. Potem kiedy już rozsiodłałam Nukke wyszłam przed stajnię i zobaczyłam Alex, Lindę i Kaylę, które już rozsiodłały swoje konie i teraz wsiadały na rowery.
- Hej! Gdzie jedzicie? - spytałam.
- No do sklepu - odpowiedziała Linda. - Jak chcesz z nami jechać to się zbieraj.
- Ah no tak, ale ja nie mam roweru.
- Eeee... - zastanowiła się Kayla. - To weź rower Angeliki.
- Dobra - uśmiechnęłam się. - Ale ja nie umiem jeździć na rowerze.
- Oooh - jęknęła Kayla.
- Ale to nic. Spróbuję - przerwałam jej z uśmiechem zupełnie zapominając, że moje poprzednie próby jazdy na rowerze nie powiodły się.
Kayla dała mi rower Angeliki zapewniając, że jej przybrana matka nie będzie się złościć i ruszyłyśmy wszystkie cztery. Znaczy, kto ruszył to ruszył, ale ja tuż po przejechaniu jednego metru przewróciłam się. Dzieczyny stanęły patrząc na mnie.
- Nic mi nie jest! - zapewniłam je i z powrotem wsiadłam na rower. Ruszyłam ostrożnie, a kierownica wręcz latała na boki w moich rękach. Jechałam tak chwiejnie do końca podjazdu stadniny, a potem gwałtownie skręciłam (oczywiście przez przypadek) i runęłam w trawę płosząc jakiegoś konia na pastwisku. Znowu podniosłam się i uparcie próbowałam jechać mimo, że bolało mnie kolano. Tak jechałyśmy połowę drogi zatrzymując się co chwilę ponieważ cały czas się przewracałam. Potem jechałyśmy z górki. Dziewczyny zjeżdżali szybko ale ostrożnie, a ja najpierw przesadnie powoli, a kiedy zobaczyłam, że to nie straszne puściłam się w dół wyprzedzając gwałtownie zdziwione Kaylę, Lindę i Alex. Pędziłam z górki z przerażoną miną i nie mogąc się zatrzymać. Na samym dole wychamowałam jedynie w ten sposób, że podjechałam do połowy następnego pagórka. Potem zsiadłam z roweru i wepchałam go na górę. W ten sposób pokonałam jeszcze trzy pagórki i wreszcie zobaczyłyśmy jakieś miasteczko i sklep jeździecki, pod którego progiem znowu się przewróciłam zdzierając sobie trochę kolano. Kayla przypięłam mój rower razem ze swoim, a dziewczyny zrobiły to samo i weszłyśmy do sklepu. Było tam dosłownie wszystko co potrzebne jest jeźdźcowi. Siodła, derki, ochraniacze, czapraki, toczki, szczotki dla koni i cały sprzęt dla jeźdźców i koni. Oglądałyśmy wszystko z zapałem, a potem postanowiłam dokupić Nukke zielony uwiąz, a Kimbrze ładny czerwony kantar i pomarańczowy uwiąz. Alex kupiła zapas przysmaków dla Freski, Linda rękawiczki jeździeckie dla siebie i ochraniacze dla Jaspisa. Kayla za to kupiła popręg i tak jak Alex przysmaki dla Geronimo.
Zapakowałyśmy zakupy do rowerowych koszyków i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Niestety za każdym razem kiedy aię przewracałam moje zakupy wypadały mi. W końcu wypadły mi po raz czwarty.
- Moża ja wezmę te twoje uwiązy co? - spytała ze śmiechem Alex kiedy się podnosiłem z ziemi.
- Nie musisz - powiedziałam.
- Mam tylko przysmaki, twoje rzeczy się zmieszczą.
- No dobra - włożyłem jej moje zakupy do koszyka i pojechałyśmy dalej. Oczywiście gdy dojechałyśmy do stadniny miałam dziurę w dżinsach i zdarte kolano, oraz zadrapany łokieć, oba nadgarstki i policzek.
środa, 10 września 2014
Od Rey'a Cd Alex
Spotkałem się z Alex w stajennym korytarzu. Dziewczyna spięła swoje dlugie włosy i schowała je pod toczkiem. Zakładała właśnie rękawiczki jeździeckie, kiedy powiedziała:
- Idziemy?
- Jasne.
Kiwnąłem głową. Alex cmoknęła na swoją klacz Freskę, a po chwili Cynthia ruszyła za nią. Moja kochana była bardzo podekscytowana tym, że gdzieś idziemy. Powiedziałem jej coś na ucho, jakieś uspokajające słowa, i podążałem za Alex. Kurczę, musiałem przyznać, że ta dziewczyna robiła wrażenie. Była stanowcza, zdecydowana, bez wątpienia urodziła się w siodle. I to jak kołysała biodrami idąc... Otrząsnąłem się z tych myśli. Była ładna. To trzeba jej przyznać. I tyle.
Gdy dotarliśmy na miejsce, bez wahania wskoczyliśmy na siodła i ruszyliśmy stępem. Na poczatku Freska szła przede mną, potem to ja prowadziłem. Zerknąłem na przeszkody ustawione obok na torze do crossu. Tak naprawdę lubiłem cross, ale nie byłem w to dobry. Nie podobało mi się czasami to, jak inni traktują konie. Dla mnie konie są tak samo ważne i inteligentne jak ludzie. Pamiętam, jak niektórzy dawno, dawno temu nazywali mnie końskim zaklinaczem, bo często szeptałem na ucho albo zaglądałem w oczy koniowi.
Cóż, tutaj, w tym klubie, celują raczej w zawody.
Wtedy Alex ruszyła stępem w moją stronę.
- To jak? Mogę jechać piewrsza?
Znowu ta stanowczość.
- Jasne. Ja na razie tu po galopuję, żeby ci nie przeszkadzać.
W jej obojętnym spojrzeniu odbiło się coś na kształt wdzięczności. Zawróciła Freskę i ruszyła tor crossowy.
A ja postanowiłem to obejrzeć.
Alex?
- Idziemy?
- Jasne.
Kiwnąłem głową. Alex cmoknęła na swoją klacz Freskę, a po chwili Cynthia ruszyła za nią. Moja kochana była bardzo podekscytowana tym, że gdzieś idziemy. Powiedziałem jej coś na ucho, jakieś uspokajające słowa, i podążałem za Alex. Kurczę, musiałem przyznać, że ta dziewczyna robiła wrażenie. Była stanowcza, zdecydowana, bez wątpienia urodziła się w siodle. I to jak kołysała biodrami idąc... Otrząsnąłem się z tych myśli. Była ładna. To trzeba jej przyznać. I tyle.
Gdy dotarliśmy na miejsce, bez wahania wskoczyliśmy na siodła i ruszyliśmy stępem. Na poczatku Freska szła przede mną, potem to ja prowadziłem. Zerknąłem na przeszkody ustawione obok na torze do crossu. Tak naprawdę lubiłem cross, ale nie byłem w to dobry. Nie podobało mi się czasami to, jak inni traktują konie. Dla mnie konie są tak samo ważne i inteligentne jak ludzie. Pamiętam, jak niektórzy dawno, dawno temu nazywali mnie końskim zaklinaczem, bo często szeptałem na ucho albo zaglądałem w oczy koniowi.
Cóż, tutaj, w tym klubie, celują raczej w zawody.
Wtedy Alex ruszyła stępem w moją stronę.
- To jak? Mogę jechać piewrsza?
Znowu ta stanowczość.
- Jasne. Ja na razie tu po galopuję, żeby ci nie przeszkadzać.
W jej obojętnym spojrzeniu odbiło się coś na kształt wdzięczności. Zawróciła Freskę i ruszyła tor crossowy.
A ja postanowiłem to obejrzeć.
Alex?
Od Kayli Cd Jessa
Wzięłam głęboki wdech i poczułam jak mrożący paraliż powoli opuszcza moje ciało. Zaczęło docierać do mnie ciepło ciała chłopaka, który stał tuż przede mną obejmując mnie mocno. Nie myśląc o tym co robię położyłam głowę na jego ramieniu i zaczęłam płakać. Tak bardzo się bałam, że zginę, a razem ze mną mój koń. Ale Jess uratował mi życie! Gdyby nie on i ja i Grass leżelibyśmy teraz martwi na środku jezdni.
- Dziękuję - szepnęłam przez łzy po czym odsunęłam się gdyż dostrzegłam rozmazany obraz podchodzącego do nas mężczyzny.
- Co ci strzeliło do głowy głupia dziewczyno! - wrzasnął do mnie kierowca tira - Chciałaś popełnić samobójstwo?! Zabiłabyś przy okazji konia!
- Ja... - wyjąkałam.
- No słucham! - warknął - Jakie masz wytłumaczenie na wbieganie cwałem pomiędzy pędzące samochody!!! Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało! Ci wszyscy ludzie mogli przez ciebie zginąć!
Dopiero teraz zauważyłam, że dookoła nas tłoczą się ludzie, którzy musieli gwałtownie zahamować.
- To nie jej wina - odezwał się Jess chłodnym tonem - Koń ją poniósł, a ona nie mogła nic zrobić.
Zadziwiła mnie odwaga chłopaka i to, że tak szybko się pozbierał. Ja nie mogłam wykrztusić z siebie nic sensownego.
- Jess, Kayla!!! - z tłumu wybiegł Criss, który najpewniej pojechał przywieźć pasze dla koni i teraz wracał ze sklepu - Co się stało?!
- Dancing się spłoszył - chlipnęłam, a z moich oczu znów polały się łzy.
- Czy pan jest ich opiekunem? - spytał podniesionym głosem kierowca.
- Tak - odparł bez wahania instruktor - Ponoszę za nich odpowiedzialność.
- W takim razie niech pan lepiej pilnuje swoje dzieciaki! - krzyknął mężczyzna i wskoczył do swojego wozu zatrzaskując głośno drzwiczki. Reszta też zaczęła wsiadać do sowich aut i zapalać silniki. Criss złapał Mistralla i Geromino, a my zeszliśmy na pobocze. Wszystkie pojazdy odjechały w swoją stronę i na pustej ulicy zostało tylko auto Crissa i my.
- Następnym razem lepiej go pilnuj - Criss pokręcił głową z dezaprobatą - Nic wam się nie stało?
- Chyba nie - jęknął Jess, ale kiedy spojrzałam na jego twarz stwierdziłam, że ona mówi co innego. Chłopak był blady jak ściana i tak jak ja z trudem pobierał tlen.
- Zadzwonię po Angelice żeby zabrała wasze konie - powiedział brunet wyjmując komórkę. Jess i ja natomiast wsiedliśmy do samochodu.
- Naprawdę dziękuję - powiedziałam jeszcze raz patrząc chłopakowi głęboko w oczy i przypominając sobie jak bezpiecznie czułam się w jego ramionach - Uratowałeś mi życie.
- Czego się nie robi dla przyjaciół - Jess zaśmiał się cicho.
Jess???
- Dziękuję - szepnęłam przez łzy po czym odsunęłam się gdyż dostrzegłam rozmazany obraz podchodzącego do nas mężczyzny.
- Co ci strzeliło do głowy głupia dziewczyno! - wrzasnął do mnie kierowca tira - Chciałaś popełnić samobójstwo?! Zabiłabyś przy okazji konia!
- Ja... - wyjąkałam.
- No słucham! - warknął - Jakie masz wytłumaczenie na wbieganie cwałem pomiędzy pędzące samochody!!! Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało! Ci wszyscy ludzie mogli przez ciebie zginąć!
Dopiero teraz zauważyłam, że dookoła nas tłoczą się ludzie, którzy musieli gwałtownie zahamować.
- To nie jej wina - odezwał się Jess chłodnym tonem - Koń ją poniósł, a ona nie mogła nic zrobić.
Zadziwiła mnie odwaga chłopaka i to, że tak szybko się pozbierał. Ja nie mogłam wykrztusić z siebie nic sensownego.
- Jess, Kayla!!! - z tłumu wybiegł Criss, który najpewniej pojechał przywieźć pasze dla koni i teraz wracał ze sklepu - Co się stało?!
- Dancing się spłoszył - chlipnęłam, a z moich oczu znów polały się łzy.
- Czy pan jest ich opiekunem? - spytał podniesionym głosem kierowca.
- Tak - odparł bez wahania instruktor - Ponoszę za nich odpowiedzialność.
- W takim razie niech pan lepiej pilnuje swoje dzieciaki! - krzyknął mężczyzna i wskoczył do swojego wozu zatrzaskując głośno drzwiczki. Reszta też zaczęła wsiadać do sowich aut i zapalać silniki. Criss złapał Mistralla i Geromino, a my zeszliśmy na pobocze. Wszystkie pojazdy odjechały w swoją stronę i na pustej ulicy zostało tylko auto Crissa i my.
- Następnym razem lepiej go pilnuj - Criss pokręcił głową z dezaprobatą - Nic wam się nie stało?
- Chyba nie - jęknął Jess, ale kiedy spojrzałam na jego twarz stwierdziłam, że ona mówi co innego. Chłopak był blady jak ściana i tak jak ja z trudem pobierał tlen.
- Zadzwonię po Angelice żeby zabrała wasze konie - powiedział brunet wyjmując komórkę. Jess i ja natomiast wsiedliśmy do samochodu.
- Naprawdę dziękuję - powiedziałam jeszcze raz patrząc chłopakowi głęboko w oczy i przypominając sobie jak bezpiecznie czułam się w jego ramionach - Uratowałeś mi życie.
- Czego się nie robi dla przyjaciół - Jess zaśmiał się cicho.
Jess???
Od Jessa Cd Kayli
Zamknąłem oczy.
Frunęliśmy przed siebie a świat wydawał się taki mały. Wszystko przemijało a my nie mogliśmy na to zareagować. Ale po prostu już tak czasami jest, że nastaje taki czas kiedy trzeba się komuś postawić. Tylko w tym jest problem, że nie wiem czy potrafię. Mama mawiała, że jestem podobny do koni. Większość problemów rozwiązuję ucieczką i wcale nie mam ochoty wrócić tam gdzie coś mnie przestraszyło. Chciałbym chociaż raz abym mógł być pewny gruntu, na którym stoję. Nie chcę już więcej uciekać, ale to jedyny sposób abym mógł jakoś odreagować. Bo taka jest prawda – na zewnątrz jestem optymistycznym chłopakiem jednak we wnętrz kryję się nie lubiany przeze mnie Jesse, który nie umie pogodzić się z wszystkim co mnie spotkało. Minęło już tyle lat a w mojej głowie ciągle stoi uśmiechnięty ojciec, który wyprowadza potężnego konia wyścigowego i mówi abym się nie bał bo konie to nasi bracia, tak samo potrzebujemy wzajemnego zrozumienia, zaufania, troski. Mój tata był jedyną osobą, która umiała mnie słuchać… sercem. Konie były naszym życiem teraz jedno z nich wygasło a ja zamykam się w środku. Nigdy nikomu nie pokazałem się z tej strony. To była nasza wspólna tajemnica, moja i ojca. I chociaż on umarł to i tak zawsze będzie żył we mnie, na zawsze.
Czułe parskanie Mistralla obudziło mnie z rozmyślań. Otworzyłem oczy. Wałach się zatrzymał i czujnie obserwował okolicę. Znajdowaliśmy się w pobliskim leśnie nie daleko stadniny. Musieliśmy zrobić jedno wielkie kółko. Ale ja nadal nie czuję się jakbym był usatysfakcjonowany z tego co zrobiłem. Dla mnie wyścig z czasem dopiero się zaczął.
Nagle koń i ja odwróciliśmy gwałtownie głowy w stronę klubu. Słyszałem mocne końskie podkowy cwałujące gdzieś nie daleko. Pastwiska były po drugiej stronie więc może jakiś koń uciekł? Nie należałem do cowboyów, którzy umieją rzucać lassem i zaganiać bydło ale jak się nie spróbuje to się nie dowie.
Cmoknąłem na Mistralla i przyłożyłem mu łydkę do boku. Wałach ruszył żwawym kłusem przed siebie. Rażąco zielona trawa sięgała mi do stóp, widać było, że nikt dawno tu nie kosił.
Odgłos galopady był coraz mocniejszy i dziwnie niepokojący. Rozejrzałem się dookoła. Prosta droga, po której jeździły auta, łąka, stadnina i zero koni. Nie mogło mi się tylko zdawać, że coś słyszę bo Mistrall też patrzył w tamtym kierunku. Coś tam było…i pędziło jak burza. Przez chwilę tylko obserwowałem ale po chwili coś mnie ścisnęło w żołądku.
Był tam Geronimo a na nim Kayla. Pędzili smagani wiatrem ale po niecałej sekundzie zorientowałem się co jest grane. Koń poniósł. Biegł jak szalony na oślep przed siebie a dziewczyna ciągnęła go za wodze, jednak to sprawiało, że ogier tylko przyśpieszał. Najgorsze było to, że jechali prosto na ulicę, po której pędziły samochody. Serce zaczęło mi impulsywnie bić, to nie mogło dobrze się skończyć. Nie zwracając Nie zwracając teraz na to większej uwagi kopnąłem konia piętami a ten zdezorientowany puścił się pędem przed siebie. Nie wiedziałem co chciałem zrobić. Wszystkie sekundy szalały mi w głowie. Nie zdążę, nie zdążę, nie zdążę! Wiatr szumiał mi w uszach, za to jego skierowały się do tyłu. Bał się tak samo jak ja. Hałas aut jeszcze bardziej nas odstraszał. Ale mój wzrok utkwiony był daleko, tam na przerażonej dziewczynie, która mocno trzymała się konia. Przypominała mnie, który ucieka ale i tak nie może uciec. Jednak w jej postawie była odwaga, której teraz mi tak brak. Na śmierć i życie – razem z koniem, z przyjacielem.
Serce znów tłumiło moje cwałujące myśli. Czułem jakby miało mi zaraz wysadzić klatkę piersiową. Bo i ja pędem kierowałem się w stronę drogi.
Potem nastała cisza. Wiem tylko co się działo pomiędzy odgłosem mojego serca.
Tu dum:
Dziewczyna wbiega na drogę
Tu dum:
Kierowca tira trąbi
Tu dum:
Auto przeraźliwie hamuje
Tu dum:
Geronimo staje dęba
Tu dum:
Tir wpada w poślizg
Tu dum:
Mistrall ostrzega mnie abym zawrócił
Tu dum:
Wpadamy na ulicę
Tu dum:
Chwytam wodze Dancinga i ciągnę do siebie
Tu dum:
Tir jedzie prosto na nas
Jest tyle sposobów by uciec… Ale ja dziś się sobie postawiam. Nie odchodzę – walczę do końca. Przeciwstawiam się losu po raz pierwszy w życiu. Białe światła auta rażą mnie w oczy. Wszystko dzieję się chwilę ale moje myśli są szybsze.
Puszczam uwiąz, który był na szyi wałacha a on upada na asfalt. Ciągnę kolejny raz za wodzę ogiera. Mistrall jakby wiedział co robię odskakuje na bok a przestraszony Geronimo skacze za nim. Ciężarówka przejeżdża tuż przed nami z wielkim wysiłkiem utrzymując się na kołach po czym zjeżdża na bok. Znów moje serce chaotycznie bębni.
Kayla zsuwa się z konia. Drży z trudem przełyka ślinę. Obydwoje myśleliśmy, że zginiemy. Tak samo schodzę z wałacha, nogi się pode mną uginają. Dziewczyna wpada mi w objęcia. Dopiero teraz czuję jak dygocze. Śmierć była tak blisko… Całe życie przeleciało nam przed oczami a teraz pozostała tylko pustka. Ściskam ramionami dziewczynę i ponownie zamykam oczy.
Los wreszcie mnie posłuchał.
Kayla?
Frunęliśmy przed siebie a świat wydawał się taki mały. Wszystko przemijało a my nie mogliśmy na to zareagować. Ale po prostu już tak czasami jest, że nastaje taki czas kiedy trzeba się komuś postawić. Tylko w tym jest problem, że nie wiem czy potrafię. Mama mawiała, że jestem podobny do koni. Większość problemów rozwiązuję ucieczką i wcale nie mam ochoty wrócić tam gdzie coś mnie przestraszyło. Chciałbym chociaż raz abym mógł być pewny gruntu, na którym stoję. Nie chcę już więcej uciekać, ale to jedyny sposób abym mógł jakoś odreagować. Bo taka jest prawda – na zewnątrz jestem optymistycznym chłopakiem jednak we wnętrz kryję się nie lubiany przeze mnie Jesse, który nie umie pogodzić się z wszystkim co mnie spotkało. Minęło już tyle lat a w mojej głowie ciągle stoi uśmiechnięty ojciec, który wyprowadza potężnego konia wyścigowego i mówi abym się nie bał bo konie to nasi bracia, tak samo potrzebujemy wzajemnego zrozumienia, zaufania, troski. Mój tata był jedyną osobą, która umiała mnie słuchać… sercem. Konie były naszym życiem teraz jedno z nich wygasło a ja zamykam się w środku. Nigdy nikomu nie pokazałem się z tej strony. To była nasza wspólna tajemnica, moja i ojca. I chociaż on umarł to i tak zawsze będzie żył we mnie, na zawsze.
Czułe parskanie Mistralla obudziło mnie z rozmyślań. Otworzyłem oczy. Wałach się zatrzymał i czujnie obserwował okolicę. Znajdowaliśmy się w pobliskim leśnie nie daleko stadniny. Musieliśmy zrobić jedno wielkie kółko. Ale ja nadal nie czuję się jakbym był usatysfakcjonowany z tego co zrobiłem. Dla mnie wyścig z czasem dopiero się zaczął.
Nagle koń i ja odwróciliśmy gwałtownie głowy w stronę klubu. Słyszałem mocne końskie podkowy cwałujące gdzieś nie daleko. Pastwiska były po drugiej stronie więc może jakiś koń uciekł? Nie należałem do cowboyów, którzy umieją rzucać lassem i zaganiać bydło ale jak się nie spróbuje to się nie dowie.
Cmoknąłem na Mistralla i przyłożyłem mu łydkę do boku. Wałach ruszył żwawym kłusem przed siebie. Rażąco zielona trawa sięgała mi do stóp, widać było, że nikt dawno tu nie kosił.
Odgłos galopady był coraz mocniejszy i dziwnie niepokojący. Rozejrzałem się dookoła. Prosta droga, po której jeździły auta, łąka, stadnina i zero koni. Nie mogło mi się tylko zdawać, że coś słyszę bo Mistrall też patrzył w tamtym kierunku. Coś tam było…i pędziło jak burza. Przez chwilę tylko obserwowałem ale po chwili coś mnie ścisnęło w żołądku.
Był tam Geronimo a na nim Kayla. Pędzili smagani wiatrem ale po niecałej sekundzie zorientowałem się co jest grane. Koń poniósł. Biegł jak szalony na oślep przed siebie a dziewczyna ciągnęła go za wodze, jednak to sprawiało, że ogier tylko przyśpieszał. Najgorsze było to, że jechali prosto na ulicę, po której pędziły samochody. Serce zaczęło mi impulsywnie bić, to nie mogło dobrze się skończyć. Nie zwracając Nie zwracając teraz na to większej uwagi kopnąłem konia piętami a ten zdezorientowany puścił się pędem przed siebie. Nie wiedziałem co chciałem zrobić. Wszystkie sekundy szalały mi w głowie. Nie zdążę, nie zdążę, nie zdążę! Wiatr szumiał mi w uszach, za to jego skierowały się do tyłu. Bał się tak samo jak ja. Hałas aut jeszcze bardziej nas odstraszał. Ale mój wzrok utkwiony był daleko, tam na przerażonej dziewczynie, która mocno trzymała się konia. Przypominała mnie, który ucieka ale i tak nie może uciec. Jednak w jej postawie była odwaga, której teraz mi tak brak. Na śmierć i życie – razem z koniem, z przyjacielem.
Serce znów tłumiło moje cwałujące myśli. Czułem jakby miało mi zaraz wysadzić klatkę piersiową. Bo i ja pędem kierowałem się w stronę drogi.
Potem nastała cisza. Wiem tylko co się działo pomiędzy odgłosem mojego serca.
Tu dum:
Dziewczyna wbiega na drogę
Tu dum:
Kierowca tira trąbi
Tu dum:
Auto przeraźliwie hamuje
Tu dum:
Geronimo staje dęba
Tu dum:
Tir wpada w poślizg
Tu dum:
Mistrall ostrzega mnie abym zawrócił
Tu dum:
Wpadamy na ulicę
Tu dum:
Chwytam wodze Dancinga i ciągnę do siebie
Tu dum:
Tir jedzie prosto na nas
Jest tyle sposobów by uciec… Ale ja dziś się sobie postawiam. Nie odchodzę – walczę do końca. Przeciwstawiam się losu po raz pierwszy w życiu. Białe światła auta rażą mnie w oczy. Wszystko dzieję się chwilę ale moje myśli są szybsze.
Puszczam uwiąz, który był na szyi wałacha a on upada na asfalt. Ciągnę kolejny raz za wodzę ogiera. Mistrall jakby wiedział co robię odskakuje na bok a przestraszony Geronimo skacze za nim. Ciężarówka przejeżdża tuż przed nami z wielkim wysiłkiem utrzymując się na kołach po czym zjeżdża na bok. Znów moje serce chaotycznie bębni.
Kayla zsuwa się z konia. Drży z trudem przełyka ślinę. Obydwoje myśleliśmy, że zginiemy. Tak samo schodzę z wałacha, nogi się pode mną uginają. Dziewczyna wpada mi w objęcia. Dopiero teraz czuję jak dygocze. Śmierć była tak blisko… Całe życie przeleciało nam przed oczami a teraz pozostała tylko pustka. Ściskam ramionami dziewczynę i ponownie zamykam oczy.
Los wreszcie mnie posłuchał.
Kayla?
Od Kayli
Podskoczyłam gwałtownie na łóżku kiedy tylko mój budzik zaczął dzwonić. Szybko wyłączyłam go uciszając nieznośny dźwięk i zaczęłam błyskawicznie się ubierać. Kiedy miałam już na sobie bryczesy, sztyblety, czapsy i ciepły sweter gdyż dzień był zimny wybiegłam z pokoju trzaskając drzwiami i pogalopowałam po schodach na dół zgarniając z kuchennego blatu dwa jabłka. Wystrzeliłam jak z procy na zewnątrz gdzie uderzyło mnie w twarz zimne powietrze. Natychmiast pożałowałam, że nie zrobiłam sobie kakao, ale nie myśląc o tym długo ruszyłam do stajni. Zrobiło mi się cieplej kiedy znalazłam się w ciepłej i pachnącej sianem oraz końmi stajni. Weszłam cicho do boksu Dancing'a, który leżał zwinięty na słomie. Podniósł głowę i zarżał nie wstając jednak bo wiedział, że nie stanowię dla niego zagrożenia więc może sobie spokojnie leżeć. Usiadłam na słomie którą wyłożony był boks i zaczęłam głaskać konia. Po chwili usiadłam na nim i przyłożyłam lekko łydkę zmuszając go do podniesienia się. Powoli i ospale wyciągną przednie nogi do przodu, a w następnej chwili podniósł się szybko i otrzepał sprawiając, że zsunęłam się z jego grzbietu i miękko opadłam na ziemię.
- Ale z ciebie łobuz - zaśmiałam się i pobiegłam do siodlarni po szczotki. Zaczęłam porządnie czyścić ogiera, a kiedy już jego sierść lśniła, a wszystkie białe plamki były nieskazitelnie czyste założyłam mu ogłowie i wyprowadziłam na dużą halę gdzie były ustawione przeszkody. Tam wskoczyłam na Grass'a i ruszyłam stępem przy ścianie. Dałam koniowi czas na obudzenie się i rozciągnięcie nóg po czym pogoniłam go do kłusa. Jeździliśmy po woltach oraz robiliśmy najróżniejsze zmiany kierunku. Nie wszystkie wychodziły tak jak powinny bo i ja nie miałam dobrego oka jeśli chodzi o figury ujeżdżeniowe i Geromino był nie najlepszy w dresażu. Nie mówiąc już o tym, że przeszkadzały nam trochę ciasno ustawione przeszkody. Sprawiała mi przyjemność jazda na oklep gdyż wtedy lepiej czułam grzbiet konia pod sobą i jego delikatne podbijanie, które amortyzowałam ruchami towarzyszącymi jeźdźcowi w pełnym siadzie. Kiedy uznałam, że wystarczy nam kłusa i czas zabrać się za galop popędziłam konia i po objechaniu dookoła hali dwa razy najechałam na pierwszą przeszkodę. Trudny parkur pokonaliśmy z tylko jedną zrzutką co bardzo mnie nie przejęło bo i tak był to świetny wynik zważywszy na doskonały czas, który uzyskaliśmy pod czas przejazdu. Zatrzymałam mojego dzielnego rumaka i zeskoczyłam z niego by poprawić przeszkodę. Kiedy podeszłam do drąga będącego częścią triple barre i ustawiłam go z powrotem na miejscu na halę przez okno wleciał rozćwierkany wróbel z przerażeniem obijając się o dach ujeżdżalni i tym samym wywołując głośny dźwięk. Grass, który dotychczas stał spokojnie zerwał się do galopu i wybiegł na zewnątrz kierując się w stronę stajni. Rzuciłam się biegiem za nim lecz z ulgą stwierdziłam, że skręcił do stajni. Pobiegłam do budynku, a tam zobaczyłam ogiera stojącego przy kostce siana ułożonej pod boksem jakiegoś konia i jedzącego nerwowo.
- Ty świnio! - krzyknęłam do konia podchodząc powoli i chwytając za wodze. Sprawdziłam czy ich nie rozerwał po czym poprowadziłam go z powrotem na halę.
- I nie myśl sobie, że teraz ci odpuszczę - przestrzegłam srogim tonem - Jeszcze raz przeskoczymy ten parkur i tym razem bez zrzutki, a potem poćwiczymy ładne stanie i czekanie na mnie.
Na szczęście ptaka nie było już na ujeżdżalni lecz mimo to Geromino był nieco podenerwowany. Wskoczyłam na niego i popędzając najpierw do kłusa, a potem do galopu najechałam po raz drugi na pierwszą przeszkodę. Ogier wybił się krzywo i za wcześnie, ale mimo to pokonał przeszkodę bez jej potrącenia. Następną strącił, a przed kolejną potknął się i skręcił gwałtownie sprawiając, że prawie spadłam z jego grzbietu oraz przewracając całą przeszkodę. Huk wywołany uderzeniem drągów o ziemię spłoszył mocno podenerwowanego konia i sprawił, że ten znów zaczął galopować i pędząc na oślep wyleciał z hali. Oszołomiona dopiero teraz zaczęłam ciągnąć za wodze i pochylać się do tyłu byle by tylko zatrzymać konia. Było już jednak za późno. Rozpędzony ogier zaczął tylko wierzgać i skierował się w stronę drogi dojazdowej do Tryumfu. Wiedziałam, że po drodze w kierunku, której się kierowaliśmy jeździły auta lecz nie mogłam zwolnić konia lub chociażby skierować w innym kierunku. Geromino nabierał szybkości, a ja z paniką myślałam co zrobić. Pęd sprawiał, że coraz trudniej było mi utrzymać się na grzbiecie konia lecz zacisnęłam mocno nogi na jego bokach i trzymałam się grzywy w nadziei, że nie spadnę. W oddali widziałam już pędzące samochody, a nic nie wskazywało na to aby mój koń miał zamiar się zatrzymać. Rozważyłam zeskoczenie z jego grzbietu ale równało by się to złamaniem kręgosłupa gdyż jechaliśmy po asfaltowej drodze, a tępo ogiera równało się już z cwałem. Zamknęłam oczy przygotowując się na śmierć i jednocześnie licząc na cud.
Kto dokończy???
- Ty świnio! - krzyknęłam do konia podchodząc powoli i chwytając za wodze. Sprawdziłam czy ich nie rozerwał po czym poprowadziłam go z powrotem na halę.
- I nie myśl sobie, że teraz ci odpuszczę - przestrzegłam srogim tonem - Jeszcze raz przeskoczymy ten parkur i tym razem bez zrzutki, a potem poćwiczymy ładne stanie i czekanie na mnie.
Na szczęście ptaka nie było już na ujeżdżalni lecz mimo to Geromino był nieco podenerwowany. Wskoczyłam na niego i popędzając najpierw do kłusa, a potem do galopu najechałam po raz drugi na pierwszą przeszkodę. Ogier wybił się krzywo i za wcześnie, ale mimo to pokonał przeszkodę bez jej potrącenia. Następną strącił, a przed kolejną potknął się i skręcił gwałtownie sprawiając, że prawie spadłam z jego grzbietu oraz przewracając całą przeszkodę. Huk wywołany uderzeniem drągów o ziemię spłoszył mocno podenerwowanego konia i sprawił, że ten znów zaczął galopować i pędząc na oślep wyleciał z hali. Oszołomiona dopiero teraz zaczęłam ciągnąć za wodze i pochylać się do tyłu byle by tylko zatrzymać konia. Było już jednak za późno. Rozpędzony ogier zaczął tylko wierzgać i skierował się w stronę drogi dojazdowej do Tryumfu. Wiedziałam, że po drodze w kierunku, której się kierowaliśmy jeździły auta lecz nie mogłam zwolnić konia lub chociażby skierować w innym kierunku. Geromino nabierał szybkości, a ja z paniką myślałam co zrobić. Pęd sprawiał, że coraz trudniej było mi utrzymać się na grzbiecie konia lecz zacisnęłam mocno nogi na jego bokach i trzymałam się grzywy w nadziei, że nie spadnę. W oddali widziałam już pędzące samochody, a nic nie wskazywało na to aby mój koń miał zamiar się zatrzymać. Rozważyłam zeskoczenie z jego grzbietu ale równało by się to złamaniem kręgosłupa gdyż jechaliśmy po asfaltowej drodze, a tępo ogiera równało się już z cwałem. Zamknęłam oczy przygotowując się na śmierć i jednocześnie licząc na cud.
Kto dokończy???
wtorek, 9 września 2014
Od Tiffany
Niedawno kupiłam kucyka imieniem Kimbra! Była kucem szetlandzkim, takim malutkim, że wręcz śmiesznie wyglądała przy Nukke. Pobiegłam na pastwisko nucąc coś pod nosem (chociaż wyszedł z tego fałsz).
- Hejka! - powiedziałam do koni wskakując na płot. - Nuk, do mnie! - klacz po chwili podeszła. - No..a ty co? - spytałam Kimbrę, która nieufnie stała z tyłu. Zeskoczyłam z płotu i podeszłam do niej. - Kimi no weź - powiedziałam i poprowadziłam kucyka za kantar. Nukke poszła za nami. Tak je wyprowadziłam, Nukke poszła do boksu, a małą zabrałam ze sobą na lonżownik. Tam ją prze lonżowałam i przyszedł mi do głowy super pomysł! Pomyślałam, że może ją uda mi się nauczyć sztuczek! Spróbowałam ją położyć z ziemi i za którymś razem to się udało. Zobaczyłam idącą w naszą stronę Kaylę i pokazałam jej jak kładę Kimbrę.
- Ładnie, nauczyłaś ją - pochwaliła mnie.
- Ja jej chyba nie nauczyłam, bo to by nie było taki proste. Ja tam myślę,z e ona już coś umiała zanim ją kupiłam.
- Może ale Kimbra wygląda słodko - pogłaskała kucyka.
- Też tak sądzę ale nie zapomnę o mojej Nukke. Wiesz jak nauczyć konia siadać? - zmieniłam nagle temat i Kayla z chęcią mi to opowiedziała. Potem powiedziała, że musi już iść trenować więc kiedy poszła zaczęłam uczyć Kimbrę siadać. To też poszło prosto ale nie tak jak leżenie. Potem jeszcze próbowałam ją nauczyć kłaniać ale później stwierdziłam że za dużo od niej wymagam więc zaprowadziłam ją do boksu, a wsiadłam na Nukke by potrenować do zawodów.
- Hejka! - powiedziałam do koni wskakując na płot. - Nuk, do mnie! - klacz po chwili podeszła. - No..a ty co? - spytałam Kimbrę, która nieufnie stała z tyłu. Zeskoczyłam z płotu i podeszłam do niej. - Kimi no weź - powiedziałam i poprowadziłam kucyka za kantar. Nukke poszła za nami. Tak je wyprowadziłam, Nukke poszła do boksu, a małą zabrałam ze sobą na lonżownik. Tam ją prze lonżowałam i przyszedł mi do głowy super pomysł! Pomyślałam, że może ją uda mi się nauczyć sztuczek! Spróbowałam ją położyć z ziemi i za którymś razem to się udało. Zobaczyłam idącą w naszą stronę Kaylę i pokazałam jej jak kładę Kimbrę.
- Ładnie, nauczyłaś ją - pochwaliła mnie.
- Ja jej chyba nie nauczyłam, bo to by nie było taki proste. Ja tam myślę,z e ona już coś umiała zanim ją kupiłam.
- Może ale Kimbra wygląda słodko - pogłaskała kucyka.
- Też tak sądzę ale nie zapomnę o mojej Nukke. Wiesz jak nauczyć konia siadać? - zmieniłam nagle temat i Kayla z chęcią mi to opowiedziała. Potem powiedziała, że musi już iść trenować więc kiedy poszła zaczęłam uczyć Kimbrę siadać. To też poszło prosto ale nie tak jak leżenie. Potem jeszcze próbowałam ją nauczyć kłaniać ale później stwierdziłam że za dużo od niej wymagam więc zaprowadziłam ją do boksu, a wsiadłam na Nukke by potrenować do zawodów.
Od Tiffany
Pewnego słonecznego poranka pojechałyśmy z dziewczynami na rajd. Trwał cały dzień i byłyśmy bardzo zmęczone więc padłyśmy od razu po przejechaniu na łóżka i zasnęłyśmy (a przynajmniej ja). Rano za to wstałam wcześnie bez budzika co mi się rzadko zdarzało i pobiegłam jak zawsze na pastwisko. Nie wszystkie konie były wyprowadzane zeszłego wieczoru, właściwie to tylko Colentico, Geronimo i Kimbra. Ale Kimbry nie było na pastwisku, a co więcej furtka była uchylona. Zaczynałam mieć pewne podejrzanie kiedy przypomnieliśmy sobie, że to przecież ja ją wyprowadzałam! W takim razie to ja byłam na tyle głupia żeby nie zamknąć za sobą furtki. Szukałam klaczy do południa po całej stadninie aż przyszła pora obiadu.
- Dziewczyny nie widziałyście gdzieś Kimbry? - spytałam przy obiedzie Alex, Kaylę, Lindę i Emmę. One jednak jej nie widziały. Tak więc postanowiłam jej poszukać w okolicy bo może gdzieś uciekła. Kayla pojechała ze mną na swoim ogierze, a ja oczywiście na Nukke. Jeździłyśmy po wszystkich miejscach, w które według Kayli Kimbra mogła uciec, ale nigdzie jej nie było. W końcu zmęczone dojechałyśmy stępem na wieś. Tam również rozglądałyśmy się uważnie, ale wątpiłam, że tu ją znajdę. A jednak zobaczyłam przed pewnym domem szarego kucyka szetlandzkiego.
- Kimbra? - zawołałam, a kucyk zarżał. Podeszłyśmy pod dom i wyszła z niego miła starsza pani.
- Dzień dobry - powiedziała.
- Dzień dobry - powiedziałam - To mój koń, skąd go pani ma?
- Wczoraj w nocy tu chodził to go przygarnęłam. Chciałam dzisiaj rozwiesić ogłoszenie ale widocznie właściciel znalazł się sam - przypięłam klaczy uwiąz i chwyciłam, w drogą rękę chwyciłam wodze Nukke. Podziękowałyśmy pani i się pożwgnałyąmy po czym odjechałyśmy prowadząc kucyka.
- Czyli uciekła w nocy? - spytała Angelica już w stadninie.
- tak, na to wygląda - powiedziała Kayla.
- Aha - przytaknęłam.
- Ale wież, że nie wolno zostawiać otwartego pastwiska - powiedziała do mnie Angelica.
- Wiem, wiem... - pogłaskałam szetlanda, który wałśnie stał w tej chwili obok naszej ławki (ponieważ zaczęła za mną chodzić tak jak Nukke) prosząc o kolejne jabłko.
- Dziewczyny nie widziałyście gdzieś Kimbry? - spytałam przy obiedzie Alex, Kaylę, Lindę i Emmę. One jednak jej nie widziały. Tak więc postanowiłam jej poszukać w okolicy bo może gdzieś uciekła. Kayla pojechała ze mną na swoim ogierze, a ja oczywiście na Nukke. Jeździłyśmy po wszystkich miejscach, w które według Kayli Kimbra mogła uciec, ale nigdzie jej nie było. W końcu zmęczone dojechałyśmy stępem na wieś. Tam również rozglądałyśmy się uważnie, ale wątpiłam, że tu ją znajdę. A jednak zobaczyłam przed pewnym domem szarego kucyka szetlandzkiego.
- Kimbra? - zawołałam, a kucyk zarżał. Podeszłyśmy pod dom i wyszła z niego miła starsza pani.
- Dzień dobry - powiedziała.
- Dzień dobry - powiedziałam - To mój koń, skąd go pani ma?
- Wczoraj w nocy tu chodził to go przygarnęłam. Chciałam dzisiaj rozwiesić ogłoszenie ale widocznie właściciel znalazł się sam - przypięłam klaczy uwiąz i chwyciłam, w drogą rękę chwyciłam wodze Nukke. Podziękowałyśmy pani i się pożwgnałyąmy po czym odjechałyśmy prowadząc kucyka.
- Czyli uciekła w nocy? - spytała Angelica już w stadninie.
- tak, na to wygląda - powiedziała Kayla.
- Aha - przytaknęłam.
- Ale wież, że nie wolno zostawiać otwartego pastwiska - powiedziała do mnie Angelica.
- Wiem, wiem... - pogłaskałam szetlanda, który wałśnie stał w tej chwili obok naszej ławki (ponieważ zaczęła za mną chodzić tak jak Nukke) prosząc o kolejne jabłko.
Od Tiffany Cd Lindy
Cały mój sprzęt znalazł się na podłodze, a ja się śmiałam. Moje koleżanki tak samo. Kiedy przestałyśmy się śmiać, Linda, Alex i Kayla pomogły mi pozbierać rozwalone siodło i całą resztę. Kiedy wreszcie odwiesiłam wszystko w siodlarni poszłyśmy do pokoju Kayli. Najpierw gadałyśmy o naszych koniach, Kayla opowiadała nam o różnych sztuczkach, których chce nauczyć Grass'a, potem zaczęłyśmy rozmawiać o tym kim byśmy chciały być w przyszłości i oczywiście wyszło na to, że żadna z nas nie jest zdecydowana chociaż wszystkie widziałyśmy jedno. Że chcemy pracować przy koniach! Potem zaczęłyśmy rozmawiać o naszych zawodach i o tym co każda ma do przećwiczenia.
- Z Nukke muszę poćwiczyć leprze wybijanie się do skoku i prędkość poruszania się na zakrętach - powiedziałam i sama zdziwiłam się słysząc jak to poważnie i profesjonalnie zabrzmiało z MOICH ust.
- No to Jaspis musi skakać wyżej i dalej, a tak to jest ok - mówiła Linda.
- Geronimo jest fajny, wysoko skacze, jest szybki w zakrętach... - wymieniała Kayla - ale muszę poćwiczyć przejeżdżanie obok głośników.
- A Alex? - spytałam.
- Nie wiem. Freska musi lepiej wchodzić w zakręty i boi się jeszcze przejeżdżać obok głośników.
Tak to mniej więcej wyglądało. A potem gadałyśmy o rodzajach zawodów i tym jakie najbardziej lubimy. Tak minęła nam właściwie większość dnia.
- Z Nukke muszę poćwiczyć leprze wybijanie się do skoku i prędkość poruszania się na zakrętach - powiedziałam i sama zdziwiłam się słysząc jak to poważnie i profesjonalnie zabrzmiało z MOICH ust.
- No to Jaspis musi skakać wyżej i dalej, a tak to jest ok - mówiła Linda.
- Geronimo jest fajny, wysoko skacze, jest szybki w zakrętach... - wymieniała Kayla - ale muszę poćwiczyć przejeżdżanie obok głośników.
- A Alex? - spytałam.
- Nie wiem. Freska musi lepiej wchodzić w zakręty i boi się jeszcze przejeżdżać obok głośników.
Tak to mniej więcej wyglądało. A potem gadałyśmy o rodzajach zawodów i tym jakie najbardziej lubimy. Tak minęła nam właściwie większość dnia.
poniedziałek, 8 września 2014
Od Kayli Cd Tiffany
- Mogłam pojechać z wami... - westchnęłam z uśmiechem - Ale człowiek uczy się na błędach więc następnym razem pojedziecie już tak jak trzeba. Ja jak tutaj przyjechałam i Angelica pozwoliła mi pojechać w teren zgubiłam się dużo razy i takim sposobem poznałam tereny.
- Zróbmy sobie coś na kolację bo umieram z głodu - westchnęła Alex otrzepując błoto z bryczesów.
- Nie umiem gotować więc na mnie nie liczcie - uprzedziłam.
- Ja też nie - dodała Tifffy - Czyli z nas wszystkich ty jesteś jedyna, która umie upichcić coś zjadalnego.
- Mogę wam pokazać jak się robi spaghetti - zaproponowała Alex - Co wy na to? Będzie wegetariański bo nie jem mięsa.
- Ja jem, ale rzadko - przyznałam - No to pokaż co potrafisz mistrzu! Co mamy robić?
- Najpierw wyjmiemy potrzebne składniki - rozkazała i zabrałyśmy się do roboty. Ja zajęłam się gotowaniem makaronu, a dziewczyny robiły sos.
- Już? - spytałam po chwili wskazując na lekko bulgoczącą wodę do której miałam wrzucić makaron. Od jakiegoś czasu czekałam, aż ta głupia woda się zagotuje, ale ona wcale nie bulgotała, a teraz kiedy w końcu zaczęła nie byłam pewna czy tyle wystarczy żebym wreszcie mogła wrzucić do niej makaron.
- Tak - odparła Alex rzucając szybkie spojrzenie w stronę garnka i wracając do obierana warzyw. Wrzuciłam makaron do garnka i zaczęłam mieszać.
Po parunastu minutach wszystko było gotowe więc siadłyśmy przy stole i rozmawiając o trasach terenowych w Tryumfie zajadałyśmy ugotowaną przez siebie potrawę.
- To co? - spytała Tiffy - Trenujemy jutro rano skoki?
- Tak - zgodziłam się - Pojadę na oklep.
Alex? Tiffany?
- Zróbmy sobie coś na kolację bo umieram z głodu - westchnęła Alex otrzepując błoto z bryczesów.
- Nie umiem gotować więc na mnie nie liczcie - uprzedziłam.
- Ja też nie - dodała Tifffy - Czyli z nas wszystkich ty jesteś jedyna, która umie upichcić coś zjadalnego.
- Mogę wam pokazać jak się robi spaghetti - zaproponowała Alex - Co wy na to? Będzie wegetariański bo nie jem mięsa.
- Ja jem, ale rzadko - przyznałam - No to pokaż co potrafisz mistrzu! Co mamy robić?
- Najpierw wyjmiemy potrzebne składniki - rozkazała i zabrałyśmy się do roboty. Ja zajęłam się gotowaniem makaronu, a dziewczyny robiły sos.
- Już? - spytałam po chwili wskazując na lekko bulgoczącą wodę do której miałam wrzucić makaron. Od jakiegoś czasu czekałam, aż ta głupia woda się zagotuje, ale ona wcale nie bulgotała, a teraz kiedy w końcu zaczęła nie byłam pewna czy tyle wystarczy żebym wreszcie mogła wrzucić do niej makaron.
- Tak - odparła Alex rzucając szybkie spojrzenie w stronę garnka i wracając do obierana warzyw. Wrzuciłam makaron do garnka i zaczęłam mieszać.
Po parunastu minutach wszystko było gotowe więc siadłyśmy przy stole i rozmawiając o trasach terenowych w Tryumfie zajadałyśmy ugotowaną przez siebie potrawę.
- To co? - spytała Tiffy - Trenujemy jutro rano skoki?
- Tak - zgodziłam się - Pojadę na oklep.
Alex? Tiffany?
Od Jessa Cd Tiffany
To co tu się działo wykraczało poza moje dotychczasowe doświadczenia.
Konie i jeźdźcy galopowali we wszystkie strony próbując wyrwać się losu wpadnięcia w innych. A ja będący na środku całego tego chaosu czułem się jak samotne drzewko w burzy. Nie mogłem się ani wydostać ani spokojnie myśleć. Mistrall cały czas patrzył na inne konie nie mogąc skupić się na tym, że ma kłusować dookoła mnie. Tak był rozkojarzony, że nawet jeśli gwizdnąłem aby na mnie popatrzył ten z zaciekawieniem przyglądał się innemu koniu, który właśnie skacze przez przeszkody.
Właśnie odbywały się pierwsze grupowe zajęcia z Panią Johanna Mayer, która ma nas przygotować do zawodów konnych w skokach. Podobno będą się one odbywały na terenie klubu i wszyscy chcą wziąć udział jako podsumowanie naszych początkowych wyników. Można by było powiedzieć, że i ja mam na samą myśl o zawodach dreszczyk emocji ale… nie jestem pewny czy naprawdę chcę w nich startować… A co jeśli ktoś inny ma już w planach jechać na Mistrallu? Albo ten koń nie będzie w nich startować? Może i nie jestem tu już od dawna ale zdążyłem zżyć się z tym wałachem i trudno będzie mi patrzeć na kogoś innego wygrywającego na nim. Ale taka jest prawda. Mistrall nigdy nie był i nie będzie moim koniem. Taka jest już kolej rzeczy. Poza stadniną w Londynie trudno mi było wiązać koniec z końcem by pomagać na utrzymanie domu więc co tu marzyć o własnym koniu… A jednak coś kłuje mnie w sercu kiedy widzę niespokojnego kasztanka biegnącego z podniesionym ogonem na końcu lonży. Prawda zawsze była dla mnie bolesna i nie sądzę aby tym razem mi ustąpiła.
- Linda i Alex na ścianę! Kayla na kopertę! Tylko Kayla bo jak kogoś przyłapię to zsiada z konia! Rozumiemy się? – krzyczała instruktorka, która chyba tak samo nie wiedziała gdzie patrzeć.
Rumor rżenia i rozmowy jeźdźców doprowadzał wszystkich do dekoncentracji. Dodatkowo przyłączyło się do nas kilku jeźdźców spoza klubu, którzy też chcieli wziąć udział w lekcji. Ujeżdżalnia pękała w szwach i to nie była moja wina… Tylko Ray dzielnie prowadził swojego wierzchowca w ryzach po ścianie. Reszta szamotała się po środku płosząc mi Mistralla. Kiedy ja przyszedłem tu z wałachem wszystko było puste i panowała cisza ale zaraz po pięciu minutach wpakowała się tu cała jazda. Oczywiście przeniósłbym się gdzieindziej bo to dla mnie nie problem jednak nie było takiej możliwości aby z tond teraz uciec. Po prostu musiałem to przeczekać.
- Ale tu zamieszanie! – usłyszałem głos Tiffy, która wraz ze swoja klaczą stanęła przy ujeżdżalni.
Na jej miejscu nie radziłbym wchodzić. Jeśli w ogóle jest to możliwe.
Niedaleko mnie zatrzymali się jacyś jeźdźcy nie mieszkający w klubie a obok nich stanęła Pani instruktor i poprawiała ich jeśli chodzi o lepszy dosiad. Chcąc nie chcąc podsłuchałem ich rozmowę.
- Wiesz, że są tutaj organizowane zawody? – spytał chłopak do szatyna, który dosiadał Kilimandżaro.
- Tak! Zapowiada się wtedy wspaniała pogoda! A co, chcesz startować? – głos drugiego lekko cichnął w chaosie.
- Jeśli by była taka możliwość to czemu nie…Tylko nie wiem jeszcze na jakim koniu – burknął – A Pani wie czy możemy?
- Nie mam pojęcia. Takie pytania to tylko do Angelici – usłyszałem głos Johanny.
Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza.
- A jakiego proponowałaby nam Pani konia? – zapytał podekscytowany szatyn.
- Hm… Mistrall – mocniej zabiło mi serce – Tak to wspaniały koń na zawody.
Wtedy poczułem wzrok chłopaków na mnie i na kasztanko. A ja próbowałem udawać, że nie wiem, że mnie obserwują. Wałach jednak dobrze zdawał sobie z tego sprawę bo wyczuł moje napięcie i zaciekawiony pokierował ucho w moją stronę.
Czuję jak serce łupie mi w piersi a ja boję się ich odpowiedzi. Jeśli się zgodzą moje złe mysli się sprawdzą. A wtedy Criss w najlepszym przypadku przydzieli mi Flower. Nie żebym coś do niej miał ale ona nie jest Mistralem. Tak samo jak ja nie jestem losem. Boję się. Sekundy ciągną mi się w minuty a one tykają mi w środku jak wielkie bomby chcąc tylko wywrócić mnie z równowagi.
Wtedy chłopak podnosi głos.
- To piękny koń. Chciałbym pojechać na nim na zawodach.
Nie!
- Tak – mówi drugi przecząc moje myśli.
W środku już nie oddycham. Wiem, że zachowuję się jak ostatni samolub ale ja nie potrafię tego po prostu tak zostawić. To nie tak miało wyglądać…nie tak…
- Myślę, że jeśli o tym wspomnicie Angelice to pewnie któremuś z was pozwoli – powiedziała pogodnie instruktorka, nie wiedząc jak rani tym moje serce, które otworzyło się na Mistralla – pierwszego konia od śmierci ojca.
Nie mogę już znieść wzroku chłopaków na mnie. Czuję się rozdarty. Zastygam w miejscu i patrzę się w dal. Kasztanek podchodzi do mnie, a z jego chrap wydobywa się powietrze. Patrzy na mnie swoimi czarnymi oczami.
- Co byś mi powiedział, gdybyś mógł – szepczę do niego a on nastawia uszy.
Gwar na ujeżdżalni przestał być już taki ważny jak przedtem. Słyszę już tylko nasze podwojone bicie serca. Liczy się tylko on i ja. Teraźniejszość.
Nic w tej chwili mnie nie obchodzi. Czuję tylko pustkę, która powoli łamie mnie na pół.
Odpinam lonżę od wałacha i ściągam mu kantar zakładając na szyję uwiąz, który pałętał mi się pod nogami. Wiem, że chłopcy na koniach mnie obserwują…
Podciągam się na grzbiet Mistralla i udaje mi się na niego wsiąść za pierwszym razem. Nie wiem co chcę robić. Po prostu wybiegam kłusem z ujeżdżalni potykając się o innych. Potem omijam budynki stajenne i ruszam galopem. Wjeżdżam na łąkę, gdzie co chwilę są małe jeziorka z wodą i poddaję się wiatru. Nie chcę aby ktoś mnie zatrzymał bo i tak nikt tego nie może zrobić. Póki starczy nam siły będziemy po prostu biec.
Pozostaje tylko pytanie: „Czy uda się uciec losu?”.
Konie i jeźdźcy galopowali we wszystkie strony próbując wyrwać się losu wpadnięcia w innych. A ja będący na środku całego tego chaosu czułem się jak samotne drzewko w burzy. Nie mogłem się ani wydostać ani spokojnie myśleć. Mistrall cały czas patrzył na inne konie nie mogąc skupić się na tym, że ma kłusować dookoła mnie. Tak był rozkojarzony, że nawet jeśli gwizdnąłem aby na mnie popatrzył ten z zaciekawieniem przyglądał się innemu koniu, który właśnie skacze przez przeszkody.
Właśnie odbywały się pierwsze grupowe zajęcia z Panią Johanna Mayer, która ma nas przygotować do zawodów konnych w skokach. Podobno będą się one odbywały na terenie klubu i wszyscy chcą wziąć udział jako podsumowanie naszych początkowych wyników. Można by było powiedzieć, że i ja mam na samą myśl o zawodach dreszczyk emocji ale… nie jestem pewny czy naprawdę chcę w nich startować… A co jeśli ktoś inny ma już w planach jechać na Mistrallu? Albo ten koń nie będzie w nich startować? Może i nie jestem tu już od dawna ale zdążyłem zżyć się z tym wałachem i trudno będzie mi patrzeć na kogoś innego wygrywającego na nim. Ale taka jest prawda. Mistrall nigdy nie był i nie będzie moim koniem. Taka jest już kolej rzeczy. Poza stadniną w Londynie trudno mi było wiązać koniec z końcem by pomagać na utrzymanie domu więc co tu marzyć o własnym koniu… A jednak coś kłuje mnie w sercu kiedy widzę niespokojnego kasztanka biegnącego z podniesionym ogonem na końcu lonży. Prawda zawsze była dla mnie bolesna i nie sądzę aby tym razem mi ustąpiła.
- Linda i Alex na ścianę! Kayla na kopertę! Tylko Kayla bo jak kogoś przyłapię to zsiada z konia! Rozumiemy się? – krzyczała instruktorka, która chyba tak samo nie wiedziała gdzie patrzeć.
Rumor rżenia i rozmowy jeźdźców doprowadzał wszystkich do dekoncentracji. Dodatkowo przyłączyło się do nas kilku jeźdźców spoza klubu, którzy też chcieli wziąć udział w lekcji. Ujeżdżalnia pękała w szwach i to nie była moja wina… Tylko Ray dzielnie prowadził swojego wierzchowca w ryzach po ścianie. Reszta szamotała się po środku płosząc mi Mistralla. Kiedy ja przyszedłem tu z wałachem wszystko było puste i panowała cisza ale zaraz po pięciu minutach wpakowała się tu cała jazda. Oczywiście przeniósłbym się gdzieindziej bo to dla mnie nie problem jednak nie było takiej możliwości aby z tond teraz uciec. Po prostu musiałem to przeczekać.
- Ale tu zamieszanie! – usłyszałem głos Tiffy, która wraz ze swoja klaczą stanęła przy ujeżdżalni.
Na jej miejscu nie radziłbym wchodzić. Jeśli w ogóle jest to możliwe.
Niedaleko mnie zatrzymali się jacyś jeźdźcy nie mieszkający w klubie a obok nich stanęła Pani instruktor i poprawiała ich jeśli chodzi o lepszy dosiad. Chcąc nie chcąc podsłuchałem ich rozmowę.
- Wiesz, że są tutaj organizowane zawody? – spytał chłopak do szatyna, który dosiadał Kilimandżaro.
- Tak! Zapowiada się wtedy wspaniała pogoda! A co, chcesz startować? – głos drugiego lekko cichnął w chaosie.
- Jeśli by była taka możliwość to czemu nie…Tylko nie wiem jeszcze na jakim koniu – burknął – A Pani wie czy możemy?
- Nie mam pojęcia. Takie pytania to tylko do Angelici – usłyszałem głos Johanny.
Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza.
- A jakiego proponowałaby nam Pani konia? – zapytał podekscytowany szatyn.
- Hm… Mistrall – mocniej zabiło mi serce – Tak to wspaniały koń na zawody.
Wtedy poczułem wzrok chłopaków na mnie i na kasztanko. A ja próbowałem udawać, że nie wiem, że mnie obserwują. Wałach jednak dobrze zdawał sobie z tego sprawę bo wyczuł moje napięcie i zaciekawiony pokierował ucho w moją stronę.
Czuję jak serce łupie mi w piersi a ja boję się ich odpowiedzi. Jeśli się zgodzą moje złe mysli się sprawdzą. A wtedy Criss w najlepszym przypadku przydzieli mi Flower. Nie żebym coś do niej miał ale ona nie jest Mistralem. Tak samo jak ja nie jestem losem. Boję się. Sekundy ciągną mi się w minuty a one tykają mi w środku jak wielkie bomby chcąc tylko wywrócić mnie z równowagi.
Wtedy chłopak podnosi głos.
- To piękny koń. Chciałbym pojechać na nim na zawodach.
Nie!
- Tak – mówi drugi przecząc moje myśli.
W środku już nie oddycham. Wiem, że zachowuję się jak ostatni samolub ale ja nie potrafię tego po prostu tak zostawić. To nie tak miało wyglądać…nie tak…
- Myślę, że jeśli o tym wspomnicie Angelice to pewnie któremuś z was pozwoli – powiedziała pogodnie instruktorka, nie wiedząc jak rani tym moje serce, które otworzyło się na Mistralla – pierwszego konia od śmierci ojca.
Nie mogę już znieść wzroku chłopaków na mnie. Czuję się rozdarty. Zastygam w miejscu i patrzę się w dal. Kasztanek podchodzi do mnie, a z jego chrap wydobywa się powietrze. Patrzy na mnie swoimi czarnymi oczami.
- Co byś mi powiedział, gdybyś mógł – szepczę do niego a on nastawia uszy.
Gwar na ujeżdżalni przestał być już taki ważny jak przedtem. Słyszę już tylko nasze podwojone bicie serca. Liczy się tylko on i ja. Teraźniejszość.
Nic w tej chwili mnie nie obchodzi. Czuję tylko pustkę, która powoli łamie mnie na pół.
Odpinam lonżę od wałacha i ściągam mu kantar zakładając na szyję uwiąz, który pałętał mi się pod nogami. Wiem, że chłopcy na koniach mnie obserwują…
Podciągam się na grzbiet Mistralla i udaje mi się na niego wsiąść za pierwszym razem. Nie wiem co chcę robić. Po prostu wybiegam kłusem z ujeżdżalni potykając się o innych. Potem omijam budynki stajenne i ruszam galopem. Wjeżdżam na łąkę, gdzie co chwilę są małe jeziorka z wodą i poddaję się wiatru. Nie chcę aby ktoś mnie zatrzymał bo i tak nikt tego nie może zrobić. Póki starczy nam siły będziemy po prostu biec.
Pozostaje tylko pytanie: „Czy uda się uciec losu?”.
Od Lindy Cd Tiffany
Leżałam na ziemi, a świat w okół mnie zdawał się wirować. Przez piewrwszą chwilę miałam przed sobą lekko zamazany obraz, ale wrażenie znikło po paru sekundach. Jak to się stało? Nie czułam prawej ręki. Wszyscy czyli Kayla, Emma, Jesse i Cole oraz Johanna zebrali się nade mną. Wtedy zobaczyłam jak przez bramkę wchodzi na ujeżdżalnię Tiffany i z ze zdziwieniem zaciekawieniem przygląda się sytuacji, a nie była ona miła.
- Nic ci nie jest? - pytała Johanna z lekko niemieckim akcentem.
- Ee...no nie wiem - wymamrotałam. Spróbowałam ruszyć obolałą ręką ale skrzywiłam się z bólu. - Chyba...chyba złamałam rękę...
- Możliwe - nie pociaszyła mnie instruktorka. - Boli cię tu...
- Aaahhh... - jęknęłam.
- ...Czyli boli. Złamana - jeszcze mniej mnie nie pocieszyła. - Trzeba cię zawieźdź do szpitala. Reszta niech rozsiodła i wyczyści swoje konie. Następny trening grupowy odbędzie się w takim razie po kolacji. Kayla, jakbyś mogła, zajmij się też koniem Lindy - kiedy to powiedziała spojżałam w lewo i dopiero teraz dostrzegłam jakby smutek w oczach Jaspisa, który z wiszącymi strzemionami i wiszącymi wodzami stał z boku. Biedny Jaspis, to nie jego wina, musiał się nieźle przestraszyć, ale co za idiota jeździ koło stadniny motocyklem?
Wszyscy rozeszli się, a ja jakoś wsiadłam do samochodu Johanny, który miał wymalowanego na drzwiach srebrnego konia, niczym wóz dostawczy firmy jeździeckiej. Musiałam cały czas mieć rękę sztywną i nie dotykać nią niczego bo kiedy tylko zawadziłam o drzwi samochodu zabolała mnie jeszcze bardziej. Po drodze nie miałyśmy włączonego żadnego radia, w samochodzie było cicho, a ja siedziałam na przednim siedzeniu pasażera, tuż obok Johanny.
- Jak można jeździć obok stadniny na motocyklu? - odezwała się w końcu oburzona Johanna.
- No właśnie... - wymamrotałam. Tuż po przeskoczeniu oksera, Jaspis spłoszył się motocyklu i zrzucił mnie, a jakby tego było mało przegalopował mi po ręce. Jednak bardziej winiłam tego kolesia na motocyklu niż mojego konia!
Zanim dojechałyśmy do szpitala normalnie zdążyłabym zasnąć, ale nie z bólem ręki. Muszę przyznać, że nezmiernie mi to przeszkadzało. W szpitalu bombardowali mnie miliardem pytań, robili mi prześwietlenie itd, itp aż w końcu wydumali, że jest to pęknięcie bez żadnego przesunięcia, ale jednak ponoszę gips przez jakiś miesiąc. Kiedy wreszcie założyli mi ten okropny gips przyjechali moi rodzice.
- Cześć skarbie, dobrze się czujesz? - spytała mama.
- Dobrze będzie.. - odezwał się tata, a mam popatrzyła na niego z pode łaba.
- Taaa...dobrze - powiedziałam. W tym momencie jednak przypomniałam sobie, że ze złamaną ręką nie będę mogła startować w zawodach i w jednej chwili chciałam się rozpłakać i jednocześnie rozwalić o ścianę ten gips! Jak to JA nie będę mogła startować w zawodach!? To okropne! Nie! Nie! Nie! Ale ostatecznie nie mogłam wybrać żadnej z tych opcji ponieważ rozwalenie gipsu na pewno zwróciło by uwagę wściekłych lekarzy, a sama odczułabym jeszcze większy ból. Z kolei rozpłakanie się byłoby równoznaczne z ucierpieniem mojej dumy, poniżeniem siebie samej oraz okazaniem słabości, co nie należało do mich zayczajów.
- Kiedy wracam do Tryumfu? - spytałam obojętnie nie wiedząc już co zrobić.
- Yy...chyba nie masz zamiaru wracać do stadniny w takim stanie? - spytała mama. - Musiasz poleżeć w domu do póki nie zdejmą ci gipsu iodpocząć. I tak nie będziesz mogła jeździć konno.
- Co?! Chyba sobie żartujesz! - z kolei tym razem miałam wielką ochotę rozbić szybę, wyskoczyć przez okno i uciec do stadniny na piechotę. - Co z tego, że nie będę jeździć?! Mogę pomagać, mogę sprowadzać konie z pastwiska, mogę je czyścić, mogę ustawiać innym przeszkody - przy tym ostatnim załamał mi się głos. Nie ja powinnam ustawiać przeszkód, to raczej ktoś inny powinien ustawiać je mi!
Mama westchnęła - Ale jeżeli byś się gdzieś udeżyła tym gipsem...
- Poradzi sobie, jest już duża, nie możesz myśleć o niej jak o małym nieodpowiedzialnym dziecku - powiedział tata.
- Dobra, ale gdyby coś ci się stało...
- Ta, tak, tak.... - dorośli... Czy oni nigdy nam nie zaufają?
Kiedy nareszcie wróciłam do Tryumfu był już późny wieczór. Wszyscy klubowicze siedzieli w jadalni i rozmawiali. Johanna nie mogła po mnie przyjechać ze względu na trening skokowy, który odbył się po kolacji czyli wtedy kiedy miałam wrócić. Dla tego odwieźli mnie rodzice. Moja ręka spoczywała w ciężkim gipsie na temblaku i wcale nie było mi wygodnie. Oczywiście wszystcy chcięli wszystko wiedzieć, a tym, których nie było na treningu musiałam opowiadać również to jak spadłam.
- Nic ci nie jest? - pytała Johanna z lekko niemieckim akcentem.
- Ee...no nie wiem - wymamrotałam. Spróbowałam ruszyć obolałą ręką ale skrzywiłam się z bólu. - Chyba...chyba złamałam rękę...
- Możliwe - nie pociaszyła mnie instruktorka. - Boli cię tu...
- Aaahhh... - jęknęłam.
- ...Czyli boli. Złamana - jeszcze mniej mnie nie pocieszyła. - Trzeba cię zawieźdź do szpitala. Reszta niech rozsiodła i wyczyści swoje konie. Następny trening grupowy odbędzie się w takim razie po kolacji. Kayla, jakbyś mogła, zajmij się też koniem Lindy - kiedy to powiedziała spojżałam w lewo i dopiero teraz dostrzegłam jakby smutek w oczach Jaspisa, który z wiszącymi strzemionami i wiszącymi wodzami stał z boku. Biedny Jaspis, to nie jego wina, musiał się nieźle przestraszyć, ale co za idiota jeździ koło stadniny motocyklem?
Wszyscy rozeszli się, a ja jakoś wsiadłam do samochodu Johanny, który miał wymalowanego na drzwiach srebrnego konia, niczym wóz dostawczy firmy jeździeckiej. Musiałam cały czas mieć rękę sztywną i nie dotykać nią niczego bo kiedy tylko zawadziłam o drzwi samochodu zabolała mnie jeszcze bardziej. Po drodze nie miałyśmy włączonego żadnego radia, w samochodzie było cicho, a ja siedziałam na przednim siedzeniu pasażera, tuż obok Johanny.
- Jak można jeździć obok stadniny na motocyklu? - odezwała się w końcu oburzona Johanna.
- No właśnie... - wymamrotałam. Tuż po przeskoczeniu oksera, Jaspis spłoszył się motocyklu i zrzucił mnie, a jakby tego było mało przegalopował mi po ręce. Jednak bardziej winiłam tego kolesia na motocyklu niż mojego konia!
Zanim dojechałyśmy do szpitala normalnie zdążyłabym zasnąć, ale nie z bólem ręki. Muszę przyznać, że nezmiernie mi to przeszkadzało. W szpitalu bombardowali mnie miliardem pytań, robili mi prześwietlenie itd, itp aż w końcu wydumali, że jest to pęknięcie bez żadnego przesunięcia, ale jednak ponoszę gips przez jakiś miesiąc. Kiedy wreszcie założyli mi ten okropny gips przyjechali moi rodzice.
- Cześć skarbie, dobrze się czujesz? - spytała mama.
- Dobrze będzie.. - odezwał się tata, a mam popatrzyła na niego z pode łaba.
- Taaa...dobrze - powiedziałam. W tym momencie jednak przypomniałam sobie, że ze złamaną ręką nie będę mogła startować w zawodach i w jednej chwili chciałam się rozpłakać i jednocześnie rozwalić o ścianę ten gips! Jak to JA nie będę mogła startować w zawodach!? To okropne! Nie! Nie! Nie! Ale ostatecznie nie mogłam wybrać żadnej z tych opcji ponieważ rozwalenie gipsu na pewno zwróciło by uwagę wściekłych lekarzy, a sama odczułabym jeszcze większy ból. Z kolei rozpłakanie się byłoby równoznaczne z ucierpieniem mojej dumy, poniżeniem siebie samej oraz okazaniem słabości, co nie należało do mich zayczajów.
- Kiedy wracam do Tryumfu? - spytałam obojętnie nie wiedząc już co zrobić.
- Yy...chyba nie masz zamiaru wracać do stadniny w takim stanie? - spytała mama. - Musiasz poleżeć w domu do póki nie zdejmą ci gipsu iodpocząć. I tak nie będziesz mogła jeździć konno.
- Co?! Chyba sobie żartujesz! - z kolei tym razem miałam wielką ochotę rozbić szybę, wyskoczyć przez okno i uciec do stadniny na piechotę. - Co z tego, że nie będę jeździć?! Mogę pomagać, mogę sprowadzać konie z pastwiska, mogę je czyścić, mogę ustawiać innym przeszkody - przy tym ostatnim załamał mi się głos. Nie ja powinnam ustawiać przeszkód, to raczej ktoś inny powinien ustawiać je mi!
Mama westchnęła - Ale jeżeli byś się gdzieś udeżyła tym gipsem...
- Poradzi sobie, jest już duża, nie możesz myśleć o niej jak o małym nieodpowiedzialnym dziecku - powiedział tata.
- Dobra, ale gdyby coś ci się stało...
- Ta, tak, tak.... - dorośli... Czy oni nigdy nam nie zaufają?
Kiedy nareszcie wróciłam do Tryumfu był już późny wieczór. Wszyscy klubowicze siedzieli w jadalni i rozmawiali. Johanna nie mogła po mnie przyjechać ze względu na trening skokowy, który odbył się po kolacji czyli wtedy kiedy miałam wrócić. Dla tego odwieźli mnie rodzice. Moja ręka spoczywała w ciężkim gipsie na temblaku i wcale nie było mi wygodnie. Oczywiście wszystcy chcięli wszystko wiedzieć, a tym, których nie było na treningu musiałam opowiadać również to jak spadłam.
Od Lindy Cd Tiffany
Parkur był już rozstawiony i ćwiczyła na nim Tiffany. Nie byłam już na nią zła i podejrzewałam, że ona raczej już o tym zapomniała, ponieważ podjechała do nas z uśmiechem.
- Cześć! - wykrzyknęła zadowolona.
Kayla miała do nas dołączyć dopiero za pół godziny więc we trójkę skakałyśmy parkur nawzajem się sprawdzając. Ja przeskoczyłam z jednym błędem, tak samo jak Alex ale Tiffany (z uwagi na to, że Nukke jest koniem ujeżdżeniowym) z trzema w czym raz zwaliła całą przeszkodę. To było świetne. Uwielbiałam rywalizować i bardzo mi odpowiadało to, że nie była najgorsza z naszej trójki. Potem skakałyśmy wszystko jedna po drugiej do puki wszystkie nie pokonałyśmy toru bezbłędnie. Kayla przyjechała wtedy kiedy miała przyjechać i trenowałyśmy już we czwórkę. Podnosiłyśmy przeszkody za każdym razem aż doszłyśmy do 110 cm i po raz pierwszy straciłam przeszkodę. Byłam tym rozczarowana, ale nie chciałam skakać już wyżej ponieważ Jaspis był tak samo zmęczony jak Freska, Nukke i Grass. Poszłyśmy więc do stajni rozsiodłać konie.
Gdy tylko Tiffy wzięła swój sprzęt od razu cały jej się rozsypał. Na ziemi leżało siodło, ochraniacze, czaprak i gąbka, a w ręce zostało jej tylko ogłowie. Tym razem wszystkie łącznie z nią roześmiałyśmy się.
Tiffy?
- Cześć! - wykrzyknęła zadowolona.
Kayla miała do nas dołączyć dopiero za pół godziny więc we trójkę skakałyśmy parkur nawzajem się sprawdzając. Ja przeskoczyłam z jednym błędem, tak samo jak Alex ale Tiffany (z uwagi na to, że Nukke jest koniem ujeżdżeniowym) z trzema w czym raz zwaliła całą przeszkodę. To było świetne. Uwielbiałam rywalizować i bardzo mi odpowiadało to, że nie była najgorsza z naszej trójki. Potem skakałyśmy wszystko jedna po drugiej do puki wszystkie nie pokonałyśmy toru bezbłędnie. Kayla przyjechała wtedy kiedy miała przyjechać i trenowałyśmy już we czwórkę. Podnosiłyśmy przeszkody za każdym razem aż doszłyśmy do 110 cm i po raz pierwszy straciłam przeszkodę. Byłam tym rozczarowana, ale nie chciałam skakać już wyżej ponieważ Jaspis był tak samo zmęczony jak Freska, Nukke i Grass. Poszłyśmy więc do stajni rozsiodłać konie.
Gdy tylko Tiffy wzięła swój sprzęt od razu cały jej się rozsypał. Na ziemi leżało siodło, ochraniacze, czaprak i gąbka, a w ręce zostało jej tylko ogłowie. Tym razem wszystkie łącznie z nią roześmiałyśmy się.
Tiffy?
niedziela, 7 września 2014
Od Tiffany
Ja razem z Alex postanowiłyśmy pojechać w teren ponieważ nikt inny nie mógł. Był chłodny i jesienny wieczór a rano trenowałyśmy z naszymi końmi więc były zmęczone, dla tego ona pojechała na Namkhaju, a ja na Kilimandżaro. Pierwszy raz jechałam na tej klaczy, ale była wygodna, a poza tym bardzo mi się podobała. Wyjechałyśmy na polany po których swobodnie galopowałyśmy omijając tym samym gaj brzozowy, a potem Alex poprowadziła mnie przez las pod górę. Zobaczyłyśmy rozstaje i zdecydowałyśmy że skręcimy w lewo. Niestety po chwili musiałyśmy się przedzierać przez straszne krzaki.
- Czekaj - powiedziała stając bo dalej byśmy się już nie przedarły.
- Zgubiłaś się?! - spytałam przestraszona, podniecona i rozbawiona na raz.
- No, yyy...można tak powiedzieć. Bo według mnie powinnyśmy być już nad strumykiem. Ale ja tu nie widzę przejścia. Na pewno z Kaylą jechałyśmy jakoś inaczej...
- Może wtedy przy tym rozstaju miałyśmy skręcić w prawo, tam gdzie pisało na znaku "Agroturystyka, coś tam, coś tam".
- Może...Chodź zawracamy.
Zawróciłyśmy i zaczęłyśmy zjeżdżać powoli w dół po błocie. Nagle Namek poślizgnął się niebezpiecznie i Kili się spłoszyła. Już myślałam, że Namek się przewróci ale Alex zdołała usiedzieć w siodle i powstrzymać go przed tym. Kiedy wreszcie zjechałyśmy na dół skręciłyśmy w prawo przy rozstaju. Przejechałyśmy kawałek i przed nami ukazało się kolejne rozstaje.
- Aaa gdzie teraz? - spytałam niepewnie.
- Eeee...jeśli to jest tu to powinnyśmy znowu skręcić w prawo...
- A jeśli tu z kolei trzeba było skręcić w lewo?! To może być podchwytliwe!
- Co?
- No to, że najpierw trzeba w prawo, potem w lewo.
- No dobra - powiedziała i pojechałyśmy stępem w lewo. Wyjechałyśmy z lasu i wjechałyśmy na drogę w samym środku wsi.
- Alex, czy ten strumień był w miasteczku? - zaśmiałam się zrywając z drzewa jabłko i podając je Kili.
- Tak, przejeżdżałyśmy przez jakąś wieś na pewno - odpowiedziała.
- No dobra, ale ile tam jechałyście bo już się ściemnia. Może kogoś zapytamy czy tu jest strumień.
- Zapytać kogoś o strumień?! Proszę cię strumieni może być tu wiele! Tylko ja i Kayla wiemy jak wyglądał tamten - powiedziała ale ja już podjechałam do jakiejś pani idącej z zakupami.
- Przepraszam, czy gdzieś tu w okolicy jest strumień? - spytałam i nawet się nie zastanowiłam jak to głupio zabrzmiało.
- To zależy jaki strumień, bo owszem w lesie jest pełno strumieni - powiedziała widocznie zdziwiona i zirytowana - ale jeśli chodzi wam o rzekę za wsią to od razu tak mówcie - i poszła...
- Alex! Słyszałaś? Mówi, że tu jest rzeka!
- No i co z tego? Wracamy, nie znajdziemy tego strumienia, masz rację ściemnia się. Zawróciła konia a ja pojechałam posłusznie za nią.
Po drodze powrotnej znów się zgubiłyśmy i tym razem już nie na żarty, bo było ciemno, a my pojechałyśmy zupełnie inną drogą. W końcu Alex nie wytrzymała i zadzwoniła do Kayli. Wszystko jej opowiedziała i okazało się, że Kayla nie wie gdzie jesteśmy, ale Angelica wie.
W końcu przyjechała po nas samochodem z przyczepą. Zdążyłyśmy juz rozsiodłać konie i powiesić sprzęt na drzewach. Teraz wszystko zapakowałyśmy, wprowadziłyśmy konie do przyczepy i wsiadłyśmy.
- Jak się tu znalazłyście? - spytała Angelica - Przecież to jest daleko od stadniny!
Opowiedziałyśmy jej wszystko dokładniej, a ona zaczęła się z nas śmiać - Pojechałyście do "Agroturystyki" tak? Alex, przecież wy skręciłyście źle już pół kilometra wcześniej!
- Niby gdzie? - spytała.
- Miałyście jechać prosto przez gaj brzozowy a nie ominąć go! - wsyztskie się roześmiałyśmy.
Kiedy wróciliśmy, popijając herbatę opowiedziałyśmy o tym Kayli, która również się z nas śmiała.
- Czekaj - powiedziała stając bo dalej byśmy się już nie przedarły.
- Zgubiłaś się?! - spytałam przestraszona, podniecona i rozbawiona na raz.
- No, yyy...można tak powiedzieć. Bo według mnie powinnyśmy być już nad strumykiem. Ale ja tu nie widzę przejścia. Na pewno z Kaylą jechałyśmy jakoś inaczej...
- Może wtedy przy tym rozstaju miałyśmy skręcić w prawo, tam gdzie pisało na znaku "Agroturystyka, coś tam, coś tam".
- Może...Chodź zawracamy.
Zawróciłyśmy i zaczęłyśmy zjeżdżać powoli w dół po błocie. Nagle Namek poślizgnął się niebezpiecznie i Kili się spłoszyła. Już myślałam, że Namek się przewróci ale Alex zdołała usiedzieć w siodle i powstrzymać go przed tym. Kiedy wreszcie zjechałyśmy na dół skręciłyśmy w prawo przy rozstaju. Przejechałyśmy kawałek i przed nami ukazało się kolejne rozstaje.
- Aaa gdzie teraz? - spytałam niepewnie.
- Eeee...jeśli to jest tu to powinnyśmy znowu skręcić w prawo...
- A jeśli tu z kolei trzeba było skręcić w lewo?! To może być podchwytliwe!
- Co?
- No to, że najpierw trzeba w prawo, potem w lewo.
- No dobra - powiedziała i pojechałyśmy stępem w lewo. Wyjechałyśmy z lasu i wjechałyśmy na drogę w samym środku wsi.
- Alex, czy ten strumień był w miasteczku? - zaśmiałam się zrywając z drzewa jabłko i podając je Kili.
- Tak, przejeżdżałyśmy przez jakąś wieś na pewno - odpowiedziała.
- No dobra, ale ile tam jechałyście bo już się ściemnia. Może kogoś zapytamy czy tu jest strumień.
- Zapytać kogoś o strumień?! Proszę cię strumieni może być tu wiele! Tylko ja i Kayla wiemy jak wyglądał tamten - powiedziała ale ja już podjechałam do jakiejś pani idącej z zakupami.
- Przepraszam, czy gdzieś tu w okolicy jest strumień? - spytałam i nawet się nie zastanowiłam jak to głupio zabrzmiało.
- To zależy jaki strumień, bo owszem w lesie jest pełno strumieni - powiedziała widocznie zdziwiona i zirytowana - ale jeśli chodzi wam o rzekę za wsią to od razu tak mówcie - i poszła...
- Alex! Słyszałaś? Mówi, że tu jest rzeka!
- No i co z tego? Wracamy, nie znajdziemy tego strumienia, masz rację ściemnia się. Zawróciła konia a ja pojechałam posłusznie za nią.
Po drodze powrotnej znów się zgubiłyśmy i tym razem już nie na żarty, bo było ciemno, a my pojechałyśmy zupełnie inną drogą. W końcu Alex nie wytrzymała i zadzwoniła do Kayli. Wszystko jej opowiedziała i okazało się, że Kayla nie wie gdzie jesteśmy, ale Angelica wie.
W końcu przyjechała po nas samochodem z przyczepą. Zdążyłyśmy juz rozsiodłać konie i powiesić sprzęt na drzewach. Teraz wszystko zapakowałyśmy, wprowadziłyśmy konie do przyczepy i wsiadłyśmy.
- Jak się tu znalazłyście? - spytała Angelica - Przecież to jest daleko od stadniny!
Opowiedziałyśmy jej wszystko dokładniej, a ona zaczęła się z nas śmiać - Pojechałyście do "Agroturystyki" tak? Alex, przecież wy skręciłyście źle już pół kilometra wcześniej!
- Niby gdzie? - spytała.
- Miałyście jechać prosto przez gaj brzozowy a nie ominąć go! - wsyztskie się roześmiałyśmy.
Kiedy wróciliśmy, popijając herbatę opowiedziałyśmy o tym Kayli, która również się z nas śmiała.
Od Tiffany
Nukke przeskoczyła dwie koperty pod rząd wysokości 50 cm. W dodatku na lonży! Jak na nią to dużo ponieważ ten ujeżdżeniowy konik dopiero uczy się skakać. Właśnie ją lonżowałam i kazałam jej skakać koperty na lonży. Były ustawione po półkolu i zrobione z beczek i drągów. Cała ujeżdżalnia i duża hala były zajęte przez trenujących do skoków jeźdźców. Więc została nam tylko mała hala. Kiedy tylko klacz ładnie przeskoczyła przeszkody po raz trzeci odpięłam jej lonżę i ustawiłam więcej przeszkód, a ona chodziła za mną. Potem założyłam jej ogłowie i wsiadłam na nią. Na jej grzbiecie przeskoczyłam mały parkur, który sama ułożyłam, trzy razy.
Potem stanęłam na środku hali.
- Jak Kayla to robiła, żeby Geronimo się położył? - kiedy sobie to przypomniałam spróbowałam położyć swoją klacz ale to nie wyszło więc zsiadłam.
- No, na dziś wystarczy. Potrenujemy jeszcze wieczorem z innymi - powiedziałam do konia. Kiedy chwyciłam ją za kantar ten przerwał się. Nie zdziwiło mnie to bo był bardzo, ale to bardzo stary. Wreszcie nadszedł jego czas. Zarzuciłam go jej na szyję. - Nuśku chodź - zawołałam i klacz wyszła z hali za mną. Szłam tak przez stadninę z koniem za mną, aż doszłam do stajni. Wprowadziłam Nukke do boksu.
- Trzeba wreszcie wypróbować nowy kantar - powiedziałam i wyjęłam ze skrzynki nowy puchowy szary kantar, który kupiłam jej jakiś tydzień temu ale trzymałam go do puki ten się nie rozpadnie. Założyłam go klaczy i musiałam przyznać,że wyglądała w nim ślicznie. Potem wyczyściłam ją i postanowiłam wyprowadzić na pastwisko.
Kiedy wróciłam zobaczyłam, że na ujeżdżalni jest zamieszanie.
Kto dokończy?
Potem stanęłam na środku hali.
- Jak Kayla to robiła, żeby Geronimo się położył? - kiedy sobie to przypomniałam spróbowałam położyć swoją klacz ale to nie wyszło więc zsiadłam.
- No, na dziś wystarczy. Potrenujemy jeszcze wieczorem z innymi - powiedziałam do konia. Kiedy chwyciłam ją za kantar ten przerwał się. Nie zdziwiło mnie to bo był bardzo, ale to bardzo stary. Wreszcie nadszedł jego czas. Zarzuciłam go jej na szyję. - Nuśku chodź - zawołałam i klacz wyszła z hali za mną. Szłam tak przez stadninę z koniem za mną, aż doszłam do stajni. Wprowadziłam Nukke do boksu.
- Trzeba wreszcie wypróbować nowy kantar - powiedziałam i wyjęłam ze skrzynki nowy puchowy szary kantar, który kupiłam jej jakiś tydzień temu ale trzymałam go do puki ten się nie rozpadnie. Założyłam go klaczy i musiałam przyznać,że wyglądała w nim ślicznie. Potem wyczyściłam ją i postanowiłam wyprowadzić na pastwisko.
Kiedy wróciłam zobaczyłam, że na ujeżdżalni jest zamieszanie.
Kto dokończy?
Od Kayli Cd Jess'a
- Angelica... - zaczęłam drżącym głosem starając się powstrzymać łzy - Ten pies... Ją u-ugryzł...
Nie zdołałam powiedzieć nic więcej. Opadłam na podłogę stajni i ukryłam twarz w dłoniach zanosząc się głośnym szlochem.
- Na pewno nic jej nie będzie - pocieszyła mnie Tiffany siadając obok mnie i kładąc mi rękę na ramieniu.
- Właśnie - poparł ją Jess - Nie jest powiedziane, że wścieklizna musi przejść na jej ciało. Najprawdopodobniej nic jej nie jest.
- A co jeśli jest?! - krzyknęłam z wyrzutem, a konie stojące najbliżej nas prychnęły niezadowolone tym, że ktokolwiek zakłóca ich spokój - Co jeśli umrze? Co wtedy...
- Hej - zaczął łagodnie chłopak klękając naprzeciwko mnie - Przestań się zamartwiać. Możemy zadzwonić do Crissa i spytać co tam u nich.
- Dobra - chlipnęłam podnosząc się i wszyscy w trójkę poszliśmy do jadalni. Kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu sięgnęłam po telefon i drżącymi palcami wykręciłam numer do instruktora.
- Halo? - usłyszałam podenerwowany głos mężczyzny.
- Cześć tu Kayla. Co z moją mamą? - powiedziałam to tak szybko i impulsywnie, że nawet nie zdałam sobie sprawy, że pierwszy raz w życiu użyłam słowa "mama" w stosunku do Angelici.
- Nic jej nie jest, ale musi zostać na obserwacji przez dwanaście godzin. Zostanę z nią w szpitalu, a potem razem wrócimy do domu - chodź nie mogłam dostrzec jego twarzy mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął.
- Ok - zgodziłam się - To będziemy na was czekać.
Usłyszałam głos jakiejś osoby, która najwyraźniej chciała rozmawiać z Crissem więc on nie mówiąc już nic więcej wyłączył komórkę.
- Wszystko z nią dobrze - poinformowałam odkładając telefon na miejsce.
- Myślę, że należy nam się porządne śniadanie - zaśmiała się Tiffany otwierając lodówkę i zaglądając ciekawie do środka.
- Ty też nic nie jadłaś? - zdziwił się Jess po czym podszedł do niej i również zabrał się do przeglądania jedzenia.
- Co powiecie na naleśniki z owocami i bitą śmietaną? - spytała blondynka patrząc wesoło w moją stronę.
- Może być - mruknęłam siadając na blacie i przyglądając się jak moi przyjaciele z zapałem przygotowują składniki. Cieszył mnie ich entuzjazm i radość, który powoli udzielał się też mi.
Tiffany? Jess?
Nie zdołałam powiedzieć nic więcej. Opadłam na podłogę stajni i ukryłam twarz w dłoniach zanosząc się głośnym szlochem.
- Na pewno nic jej nie będzie - pocieszyła mnie Tiffany siadając obok mnie i kładąc mi rękę na ramieniu.
- Właśnie - poparł ją Jess - Nie jest powiedziane, że wścieklizna musi przejść na jej ciało. Najprawdopodobniej nic jej nie jest.
- A co jeśli jest?! - krzyknęłam z wyrzutem, a konie stojące najbliżej nas prychnęły niezadowolone tym, że ktokolwiek zakłóca ich spokój - Co jeśli umrze? Co wtedy...
- Hej - zaczął łagodnie chłopak klękając naprzeciwko mnie - Przestań się zamartwiać. Możemy zadzwonić do Crissa i spytać co tam u nich.
- Dobra - chlipnęłam podnosząc się i wszyscy w trójkę poszliśmy do jadalni. Kiedy znaleźliśmy się w pomieszczeniu sięgnęłam po telefon i drżącymi palcami wykręciłam numer do instruktora.
- Halo? - usłyszałam podenerwowany głos mężczyzny.
- Cześć tu Kayla. Co z moją mamą? - powiedziałam to tak szybko i impulsywnie, że nawet nie zdałam sobie sprawy, że pierwszy raz w życiu użyłam słowa "mama" w stosunku do Angelici.
- Nic jej nie jest, ale musi zostać na obserwacji przez dwanaście godzin. Zostanę z nią w szpitalu, a potem razem wrócimy do domu - chodź nie mogłam dostrzec jego twarzy mogłabym przysiąc, że się uśmiechnął.
- Ok - zgodziłam się - To będziemy na was czekać.
Usłyszałam głos jakiejś osoby, która najwyraźniej chciała rozmawiać z Crissem więc on nie mówiąc już nic więcej wyłączył komórkę.
- Wszystko z nią dobrze - poinformowałam odkładając telefon na miejsce.
- Myślę, że należy nam się porządne śniadanie - zaśmiała się Tiffany otwierając lodówkę i zaglądając ciekawie do środka.
- Ty też nic nie jadłaś? - zdziwił się Jess po czym podszedł do niej i również zabrał się do przeglądania jedzenia.
- Co powiecie na naleśniki z owocami i bitą śmietaną? - spytała blondynka patrząc wesoło w moją stronę.
- Może być - mruknęłam siadając na blacie i przyglądając się jak moi przyjaciele z zapałem przygotowują składniki. Cieszył mnie ich entuzjazm i radość, który powoli udzielał się też mi.
Tiffany? Jess?
Od Tiffany
Ponieważ już z samego rana było ciepło więc postanowiłam się przejechać na Nukke. Kiedy przyniosłam jej ogłowie zobaczyłam Kaylę i Lindę.
- Hej dziewczyny, jadę w teren, też chcecie? - spytałam.
- Spoko - odpowiedziała Linda, mnie tam pasuje.
- Ok - tez powiedziała Kayla.
- To fajnie! Ja jadę bez siodła.
- Fajny pomysł - uśmiechnęła się Linda, też pojadę na oklep.
- Ja wezmę siodło, wolę nie spaść z Grass'a - powiedziała Kayla.
- Czemu? - spytałam.
- Bo Grass to ogier. Może na przykład nagle się zerwać i w siodle będzie mi łatwiej, przynajmniej w terenie.
- Aaaa-ha - uśmiechnęłam się.
Kiedy wszystkie byłyśmy już gotowe wsiadłyśmy na konie i pojechałyśmy ścieżką prowadzącą na fajne do galopowania łąki.
- Ej, fajnie sie tak jeździ na dziko - powiedziałam.
- No - powiedziała Linda, a potem zwróciła się do Kayli - Szkoda, że ty nie jedziesz na oklep. Mogłaś sobie wziąć jakiegoś innego konia.
- Szczerze wolę pojechać z siodłem na Geronimo niż na innym koni na oklep - odpowiedziała Kayla.
- A ja nie chcę się ścigać i przy okazji chcę też gwiazdkę z nieba! - krzyknęłam przerywając im i przyspieszyłam Nukke do wolnego galopu.
- Co ty gadasz? - zaśmiała się Linda. - Bo ta gwiazdka to trochę nie w temacie nie uważasz?
- Wiem - wyszczerzyłam się w uśmiechu i kiedy dziewczyny mnie dogoniły wszystkie pognałyśmy dzikim galopem przez pola.
Wschodzące słońce świeciło blado i było super do puki nie zaczęłam się zsuwać z Nukke na bok. Kiedy spróbowałam się podciągnąć na jej grzywie tylko pogorszyłam sprawę i zawisłam z jedną noga na jej grzbiecie, jedna pod jej brzuchem i rękami mocno zaciśniętymi na jej szyi. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać bo to było super przeżycie, ale z drugiej strony ledwo się trzymałam, aż nagle nie wytrzymałam i ześlizgnęłam się na ziemię. Przeturlałam się kilka razy więc kiedy się podniosłam kręciło mi się w głowie. Bolały mnie plecy, a Geronimo prawie mnie zdeptał. Na szczęście nic mi się nie stało. Jak tylko przestało mi się kręcić w głowie pobiegłam pędem za Nukke. Kayla i Linda zwolniły swoje konie i próbowały zagrodzić klaczy drogę.
Kiedy do nich dobiegłam Kayla siedziała przechylona w siodle by utrzymać za wodze Nukke. Wzięłam klacz od niej.
- Nic ci nie jest? - spytała Linda, która miała wielkie oczy.
- Nie
Linda albo Kayla?
- Hej dziewczyny, jadę w teren, też chcecie? - spytałam.
- Spoko - odpowiedziała Linda, mnie tam pasuje.
- Ok - tez powiedziała Kayla.
- To fajnie! Ja jadę bez siodła.
- Fajny pomysł - uśmiechnęła się Linda, też pojadę na oklep.
- Ja wezmę siodło, wolę nie spaść z Grass'a - powiedziała Kayla.
- Czemu? - spytałam.
- Bo Grass to ogier. Może na przykład nagle się zerwać i w siodle będzie mi łatwiej, przynajmniej w terenie.
- Aaaa-ha - uśmiechnęłam się.
Kiedy wszystkie byłyśmy już gotowe wsiadłyśmy na konie i pojechałyśmy ścieżką prowadzącą na fajne do galopowania łąki.
- Ej, fajnie sie tak jeździ na dziko - powiedziałam.
- No - powiedziała Linda, a potem zwróciła się do Kayli - Szkoda, że ty nie jedziesz na oklep. Mogłaś sobie wziąć jakiegoś innego konia.
- Szczerze wolę pojechać z siodłem na Geronimo niż na innym koni na oklep - odpowiedziała Kayla.
- A ja nie chcę się ścigać i przy okazji chcę też gwiazdkę z nieba! - krzyknęłam przerywając im i przyspieszyłam Nukke do wolnego galopu.
- Co ty gadasz? - zaśmiała się Linda. - Bo ta gwiazdka to trochę nie w temacie nie uważasz?
- Wiem - wyszczerzyłam się w uśmiechu i kiedy dziewczyny mnie dogoniły wszystkie pognałyśmy dzikim galopem przez pola.
Wschodzące słońce świeciło blado i było super do puki nie zaczęłam się zsuwać z Nukke na bok. Kiedy spróbowałam się podciągnąć na jej grzywie tylko pogorszyłam sprawę i zawisłam z jedną noga na jej grzbiecie, jedna pod jej brzuchem i rękami mocno zaciśniętymi na jej szyi. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać bo to było super przeżycie, ale z drugiej strony ledwo się trzymałam, aż nagle nie wytrzymałam i ześlizgnęłam się na ziemię. Przeturlałam się kilka razy więc kiedy się podniosłam kręciło mi się w głowie. Bolały mnie plecy, a Geronimo prawie mnie zdeptał. Na szczęście nic mi się nie stało. Jak tylko przestało mi się kręcić w głowie pobiegłam pędem za Nukke. Kayla i Linda zwolniły swoje konie i próbowały zagrodzić klaczy drogę.
Kiedy do nich dobiegłam Kayla siedziała przechylona w siodle by utrzymać za wodze Nukke. Wzięłam klacz od niej.
- Nic ci nie jest? - spytała Linda, która miała wielkie oczy.
- Nie
Linda albo Kayla?
Subskrybuj:
Posty (Atom)