Kłosy zboża kołysały się niczym ocean, budując kolejne, potężne fale pchane wiatrem. Błękitne niebo, które nie wpuszczało do siebie żadnej białej chmurki było jak nadejście czegoś niesamowitego. Słońce grzało mnie w plecy. A ja szedłem opustoszałą, kamienistą drogą, przed siebie. Na ramieniu miałem torbę, która była moim jedynym bagażem. Cały czas kroczyłem z uśmiechem na twarzy, bo to miejsce aż eksplodowało radością.
Nagle usłyszałem jak odgłos rżenia jakiegoś konia rozniósł się echem po okolicy. Tętent kopyt rytmicznie uderzał o ziemię. Po chwili ujrzałem galopującego kasztanka w moją stronę. Jego grzywa powiewała niczym jesienna trawa. Orzechowa szyja wygięta w łuk nadawała mu dumy i niesamowitego uroku. Niesforna gwiazdka na wicherku czyniła z niego kapryśnego konika. Był taki piękny, gdy z lekkością motyla przemierzał soczysto, zielone pastwiska. Pokłusował do ogrodzenia i parsknął pełen energii. Jego mądre oczy patrzyły na mnie pełne wolności. Były jak dwa szczęśliwe ogniki. Chyba nigdy nie zapomnę widoku tego zadbanego konia.
- Cześć mały – wystawiłem do niego rękę.
Ten szturchnął ją mając nadzieje, że mam dla niego coś dobrego. Pogłaskałem go po jego błyszczącej szyi.
- Jak się nazywasz piękny, co? – oparłem się o płot, rzucając torbę gdzieś na trawę.
Kasztanek wyglądał na zainteresowanego moją obecnością. Przywitał mnie jako pierwszy kiedy inne konie energicznie jadły trawę.
- Widać, że jesteś od nich mądrzejszy – wyszeptałem mu do ucha, dotykając jego chrap – Bo tylko ty wiesz, że mam coś lepszego od trawy.
Wyjąłem z kieszeni woreczek z marchewkami, które kupiłem w sklepie spożywczym niedaleko przystanku autobusowego. Koń na zapach przysmaku pokiwał kilka razy łbem i parsknął zachęcając mnie abym oddał mu marchewki.
Zaśmiałem się i po połówkach wystawiałem kasztankowi przed pysk. Nie jadł łapczywie jak wiele innych koni. Powoli przeżuwał, delektując się każdym kawałkiem.
- Witam! – usłyszałem męski głos.
Odwróciłem głowę. Szedł tam facet prowadzący gniadego araba, który radośnie postawił uszy w stronę kasztanka.
- Dzień dobry – uśmiechnąłem się.
Mężczyzna wydawał się być tak około trzydziestki. Podał mi przyjaźnie dłoń.
- Criss Goldenwood – przedstawił się.
- Jesse Farris.
Osobnik przede mną zmarszczył czoło po czym się rozmyślił.
- To ty jesteś naszym nowym klubowiczem? – zapytał, pozwalając by jego koń powąchał się z kasztankiem.
- Tak, właśnie szedłem w tamtą stronę – pogłaskałem po szyi dumnego konia za mną.
- Myślałem, że przyjedziesz autobusem. Jest jeszcze jeden przystanek do stadniny.
- Autobus zepsuł się w połowie drogi, dlatego idę tak przez dwie wsie, ale przynajmniej miałem więcej czasu na poznanie okolicy – uśmiechnąłem się do mężczyzny.
- Podoba mi się twoje nastawienie – zaśmiał się krótko.
Kasztanek lekko szturchnął mnie w plecy. No tak, przestałem mu dawać marchewki.
- Widzę, że już poznałeś naszego Mistrala – wskazał na konia wyjadającego mi marchewki.
- A więc Mistrall – poklepałem konia po szyi – Piękny koń.
- A ten arab to Fiery Flower. Tak jak Mistrall jest koniem klubowym.
Na mojej twarzy przeleciał uśmiech. Marzyłem aby dosiąść tego kasztanka.
- Chciałbym cię zobaczyć na jego grzbiecie – powiedział, jakby czytał mi w myślach i pociągnął za uwiąz Flower, która ciągnęła pyskiem do marchewek w mojej dłoni – Jestem instruktorem od Crossu, więc na pewno mnie to nie ominie.
Przez kilka sekund mocował się z arabem.
- Mogę jej dać? – zapytałem widząc jak jej „ślinka cieknie” na widok marchewek.
- Pewnie – uśmiechnął się – Właściwie to i tak zabrałem ją na spacer by pojadła sobie trochę trawy i poznała nowe przeszkody, które niedawno przywieźliśmy. Nie chciałem aby była potem płochliwa gdy ktoś ją zabierze poskakać na nowy parkur Crossowy. Bo ja dbam o zdrowie Klubowiczów – zaśmiał się żartobliwie wypinając pierś.
- Widać, że jest pełna energii – potrząsnąłem głową.
- To prawda, każdy koń jest teraz pełny i chętny do jazdy. W końcu cieszą się, że będą mogłi komuś zrobić rodeo na jeździe. A te nasze koniska to są takie chytre i sprytne, że aż strach się bać – z twarzy nie schodził mu uśmiech, widać było, że rozmawianie o koniach sprawia mu przyjemność.
Schowałem pusty worek po marchewkach do kieszeni, gładząc po grzywie Mistrala.
Gdzieś w oddali usłyszałem donośne rżenie. Flower i Mistrall postawiły uszy. Pan Criss też to zauważył bo podniósł uważnie głowę, niczym nasłuchujący koń. Aż zauważyliśmy trzy galopujących jeźdźców na koniach po świeżych ścierniskach.
- Oho, widzę, że Kayla znalazła już sobie nowe przyjaciółki – zaczął mężczyzna.
Mnie bardziej zachwyciły konie, na których jechały dziewczyny. Wyglądały na bardzo zadbane. Widać, że są tu kochane zwierzęta.
Instruktor pomachał dziewczynie ręką a te podjechały do nas klepiąc radośnie swoje wierzchowce.
- Cześć dziewczyny! – chwycił pewniej klacz Arabską, która ponownie wyrywała się do koni.
- Dzień dobry – odparła dziewczyna na karym koniu o białej strzałce i skarpetkach.
- Cieszę się, że was spotkałem. To jest – wskazał na mnie – nasz kolejny członek klubu.
- Cześć – powiedziałem przyjaźnie.
Wtedy instruktor podał mi wolny uwiąz.
- Weź Mistrala do stajni – polecił.
Kiedy ja już miałem zaprzeczyć, że nie wiem gdzie ona jest, szybko dodał.
- Dziewczyny pokażecie mu gdzie się ona znajduje?
Kayla?, Linda?, Alex?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz