Kolejny dzień w klubie. Starałam się nie rzucać w oczy. Dzisiaj zamierzałam poskakać z Deusem. Miałam nadzieję, że nikt mi tego nie będzie miał za złe. Przywitałam się z wałahem i go porządnie wyczyściłam. Wtem Deus zarżał ciho. Zrozumiałam, że ktoś jest w pobliżu. Obróciłam się do wyjścia. Stał tam jakiś chłopak i opierał się o częściowo otwarte dzrwi boksu mojego wierzchowca.
-Słucham. -powiedziałam najmilej jak się dało. - Mogę w czymś pomóc?
-Nie, tylko patrzę. -odparł chłopak wzruszając ramionami.
Nie wiedziałam jak na to zareagować. w końcu obróciłam się ponownie do konia i wyczesałam mu porządnie grzywę i ogon. Nie mogłam nic innego wymyśleć, co nie wymagałoby wychodzenia z boksu, a zarazem mijania chłopaka (który cały czas patrzył na mnie). Musiałam wziąć siodło, które aktualnie znajdowało sie na stojaku, który zaś był za chłopakiem. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się od konia. Podeszłam do drzwi.
-Przepraszam. -mruknęłam, a chłopak odsunął się. Wzięłam ogłowie. Założyłam je bez problemu. Następnie wróciłam po bordowy czaprak. Założyłam go wałahowi. Gy chciałam wziąć siodło, drogę zastąpił mi ciągle przyglądający się chłopak. Nie wytrzymałam już.
-O co ci właściwie chodzi?! -zdenerwowałam się.
Deus słysząc, że podnoszę głos, zarżał nerwowo. Wróciłam szybko do konia, aby go uspokoić, ale po chwili znów spojrzałam na chłopaka czekając na odpowiedź.
Ktosiu? Jakiś mężczyzno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz