Siedziałem na krześle i bałem się choćby poruszyć. Nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Weterynarz, zupełnie poważnie, poprosił mnie, żebym pomógł mu z chorym koniem!
- Ja…tak…oczywiście – wyjąkałem - Tylko, że… ja…nic nie wiem… to znaczy… ja…
- Na pewno nic nie zaszkodzi spróbować – zapewnił mnie – Prawda?
Nie, na pewno nic nie zaszkodzi. Mogłem się jedynie upokorzyć, ale do tego i tak zdążyłem się już przyzwyczaić.
Ciemnogniada klacz postawiła uszy, kiedy weszliśmy do jej boksu w przybudówce.
- To jest Margot – Jack przedstawił mi konia.
I tylko się uśmiechnął, dodając mi otuchy.
- To co mam zrobić? – zapytałem niepewnie gładząc klacz po szyi.
- Dokładnie to samo, co popołudniu zrobiłeś z Fiery Flower – wyjaśnił.
- A co jej jest?
Przyglądnąłem się dobrze zbudowanemu koniowi rasy angielskiej.
- Nie mam pojęcia i na tym tkwi cały problem – wzruszył ramionami, założył ręce na piersiach i oparł się o ścianę.
Margot była piękna. Równa grzywa i ogon i błyszcząca sierść. Miała mniej więcej metr siedemdziesiąt w kłębie. Spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Hej, co tam, hm? – pogłaskałem ją po grzbiecie.
Uniosłem dłoń i dotknąłem jej nosa. Parsknęła delikatnie, a w jej oczach widziałem ten sam wyraz wyczekiwania, z jakim spoglądał na mnie Jack. Uznałem, że powinien mi chociaż trochę o niej opowiedzieć. Kiedy tata przychodził do stadniny zawsze mówiono mu od kiedy dany koń borykał się z problemem, od czego, gdzie, dlaczego… Ja tego wszystkiego nie wiedziałem. Czyżby tutejszy weterynarz wystawiał mnie na próbę? A zresztą, co mi tam.
Położyłem dłoń na karku klaczy i skoncentrowałem się. Przesuwałem je powoli po ciemnej sierści zwierzęcia, przez kłąb, grzbiet i zad, aż do nóg i kopyt. Potem sprawdziłem jej brzuch na całej długości. I nic. Obszedłem ją dookoła, stanąłem po drugiej stronie i powtórzyłem wszystkie czynności. Na koniec zająłem się głową klaczy. Zacząłem od pyska, potem delikatnie pogłaskałem ją po bokach głowy, wokół oczu, po czole i wokół uszu bu powoli opuścić je, i dotykając ganaszy, przesunąć na powrót w górę. Nagle poczułem wstrząs, jakby porażenie prądem.
Syknąłem z bólu i gwałtownie odskoczyłem, strasząc tym zrelaksowaną Margot.
- Co się dzieje? – weterynarz błyskawicznie stanął obok. Był bardzo podekscytowany.
Wskazałem na miejsce między lewym uchem i tylną krawędzią żuchwy.
- Tam coś musi być – powiedziałem.
Żadem rozsądny człowiek nie chwyta elektrycznego pastucha , jeśli raz został porażony, jednak ja odważnie wyciągnąłem dłoń. Trzask! Momentalnie poczułem mrowienie i cofnąłem się.
- Jesteś pewien? – zapytał Jack.
- Tak – powiedziałem – Co tam jest?
- Ślinianka przyuszna. A poniżej uchyłek trąbki słuchowej, przez który przebiegają naczynia krwionośne zasilające mózg konia.
Zamyślony przygryzłem dolną wargę i przyglądałem się klaczy.
- To by było coś. W ogóle nie brałem tego pod uwagę.
- Ale czego konkretnie? Jakie ma objawy? Teraz chyba może mi już Pan powiedzieć?
Jack odwrócił się w moją stronę.
- Nie chciałem cię rozpraszać ani denerwować – powiedział rozluźnionym głosem – Jeszcze cztery lata temu Margot była jednym z najlepszych koni wyścigowych europy. Wspaniałe pochodzenie i niesamowity talent sprawiły, że na aukcji roczniaków została sprzedana za niemal siedemset tysięcy euro. Jako trzylatka wygrała wszystkie wyścigi, a rok później zdobyła nawet Prix de l’Arc de Triomphe w Paryżu. Potem zaczęła przebiegać przez metę jako ostatnia. Właściciele przeznaczyli ją do rozrodu i pokryli wspaniałym ogierem. Kosztowało ich to majątek a ona na dodatek nie zaszła w ciążę. Przez dwa lata szukali najlepszych klinik, a od sześciu tygodni Margot stoi u mnie.
Z szacunkiem i podziwem spojrzałem na konia. Ta ciemnogniada klacz kosztował więcej niż nasze ogromne długi w Londynie wraz z wartością domu, auta i wszystkich w nich akcesorii.
Niespodziewanie Jack zaczął gdzieś się śpieszyć.
- Chodź! – powiedział i szybkim krokiem ruszył w stronę domu.
Zanim wszedł na werandę, w jego dłoni pojawił się telefon komórkowy. Wybrał jakiś numer i kiedy byliśmy już w środku, nerwowo zaczął chodzić po pomieszczeniu.
- Cześć Peter, Jack z tej strony – powiedział po kilku sekundach czekania – Pamiętasz może tę pełnokrwistą klacz, która była u ciebie w klinice? Margot, zgadza się… tak, to ta. Od kilku tygodni mam ją u siebie… aha.... nie, właśnie o to chodzi. Nic nie znalazłem. Ale ma pewien pomysł. Powiedz mi tylko, czy robiliście jej pełną tomografię komputerową głowy?
Uśmiechnął się do mnie, ale potem spoważniał.
- Nie? A zająłbyś się tym, jeśli ją do ciebie wyślę? Dobrze? Super, powiedz tylko kiedy. Fantastycznie, wszystko zorganizuję. Mogę ją osobiście podrzucić, chyba nawet tak bym wolał…
Drgnąłem. Niespodziewanie w mojej kieszeni zawibrowała komórka. Wygrzebałem ją i spojrzałem na ekran. Była to wiadomość od mamy.
„Co tam u ciebie? Podoba ci się tam?”
Nagle poczułem ogromne poczucie winy. Bo przecież nie zadzwoniłem do niej ani razu od przyjazdu. Tak bardzo zająłem się swoimi nowymi problemami, że zapomniałem o najważniejszych rzeczach.
„Jest super. Przepraszam, że nie dzwoniłem. Oddzwonię” – odpisałem, zastanawiając się czy ją zawiodłem.
- Jess! – Jack nie posiadał się z radości – W przyszłym tygodniu jadę z Margot do kliniki profesora Jacksona! Dzięki tobie zacząłem podejrzewać, co jej może być! Na razie to tylko przypuszczenie, ale jeśli się potwierdzi…
Patrzyłem głucho w wyświetlacz telefonu. Mama odpisała mi tylko ”ok.”. A ja nie wiem co o tym myśleć. Chyba jednak za dużo myślę… A może nie… Ech… To nie zmienia też faktu, że za oknem zrobiło się już ciemno, a Mistrall powinien znaleźć się w swojej prawdziwej stajni.
- Ja chyba muszę się już zbierać – wypaliłem ni w pięć ni w dziewięć.
Weterynarz pokiwał głową tak samo zamyślony.
- Jest już ciemno. Podwieźć cię? A, no tak… Przecież jeszcze Mistrall. Możemy wpakować go do przyczepy jeśli chcesz.
- Nie, to byłby tylko problem a ja mam nadzieję, że znajdę drogę powrotną – powiedziałem pośpiesznie.
- No dobrze – odparł niepewnie – Trzymaj się szosy a się nie zgubisz. Jeszcze raz wielkie dzięki – uśmiechnął się.
Odwzajemniłem uśmiech i wyszedłem na dwór. Zrobiło się już chodno a na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Osiodłałem kasztanka i bez słowa zniknąłem w ciemnym lesie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz