czwartek, 16 października 2014

Od Emily

Minęło kilka dni od zawodów. Dobre wychowanie nakazuje, żeby pogratulować Jess'owi, ale jakoś nie miałam jeszcze okazji. Zazwyczaj śmiałam się z moich dziewięciu punktów karnych, ale dzisiaj miałam jakiś podły humor. Niedawno uświadomiłam sobie, że jeszcze nie zwiedzałam okolic. Zebrałam się około dziesiątej. Cały dzień chodziłam po mieście i zwiedzałam. I kupowałam energetyki, bo dosłownie padałam z nóg, a trzeba było jeszcze wrócić. Gdy w końcu wkroczyłam na korytarz, dolne kończyny odmówiły mi posłuszeństwa.Wywaliłam się i straciłam przytomność.

Ocknęłam się w swoim łóżku. Rozchyliłam najpierw jedno oko, potem drugie. Przy mnie ktoś siedział. Nie wiem kto, bo nadal miałam rozmazany obraz.
- Hm? - mruknęłam i przewróciłam się w stronę osoby siedzącej obok próbując jej/jemu się przyjrzeć.

Ktoś?

wtorek, 14 października 2014

Od Cole'a Cd Kayli

Galopując próbowaliśmy przekrzyczeć wiatr. Gadaliśmy i śmialiśmy się. Okrążyliśmy cały las i wróciliśmy nad jezioro.
- O - zdziwiłem się - Szybko wróciliśmy.
Kayla pokiwała głową bez słowa. Zszedłem ze Świetlika, który zmęczony podreptał się napoić. Grass zrobił to samo. Stęknąwszy, opadłem na trawę.
- Reumatyzm doskwiera, staruszku? - zażartowała Kayla.
Zaśmiałem się i poklepałem miejsce obok. Dziewczyna usiadła nieopodal mnie.
- Jeśli mam być szczery, mam ochotę tylko na jedno - podniosłem się i otrzepałem z ziemi.
Zrzuciłem buty i zacząłem biec w stronę jeziorka.Kiedy dobiegłem do krawędzi, skoczyłem i w powietrzu się skuliłem. Wpadłem do wody. Po chwili jednak się wynurzyłem i wytarłem twarz o dłonie.

Kayla?

niedziela, 12 października 2014

Od Kayli Cd Cole'a

Uśmiechnęłam się widząc zbliżającego się chłopaka. Wskoczyłam na Dancing'a i popędziłam do spokojnego kłusa, którym objechaliśmy jeziorko.
- Cześć - przywitałam go, klepiąc ogiera zajętego poznawaniem konia Cole'a i znów znalazłam się na ziemi.
- Hej - obdarzył mnie lekkim uśmiechem - Musiałaś chyba wcześnie wstać...
- Trochę - przyznałam - Ale ostatnio nie potrafię długo spać, nie wiem czemu.
Zamilkliśmy na chwilę oglądając krajobraz rozciągający się w okuł nas.
- Ładnie tu - przyznał brunet.
- To moje ulubione miejsce - odparłam w zamyśleniu - Pojeździmy razem?
Chłopak zgodził się ochoczo i oboje wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy stępem na łąki spowite w porannej mgle. Wyglądało to bardzo malowniczo.
Po chwili ruszyliśmy kłusem jadąc obok siebie lecz w pewnej odległości bo nasze konie nie poznały się jeszcze na tyle żeby mogły spokojnie biec bok w bok.
- Pojedźmy galopem - poprosiłam widząc przed sobą tylko łagodne pagórki.
- Okay - zgodził się i siadając w siodło i przykładając łydkę zgrał się ze swoim świetlikiem w idealny galop. Ja też zrobiłam to samo, nadając nieco żwawsze tępo.

Cole???

Od Cole'a

Obudziłem się zawinięty kołdrą w naleśnik. Nie od końca obudziłem się sam, gdyż zrobił to mój budzik w telefonie. Na oślep próbowałem wymacać komórkę. Zwycięstwo! Półprzytomny wcisnąłem opcję "Porzuć" i skopawszy kołdrę zacząłem zbierać się na przejażdżkę. Bez pośpiechu ogarnąłem się i jako-tako posprzątałem w pokoju. Zakładając kurtkę wyszedłem z pokoju. Potruchtałem najpierw schodami w dół, potem do stajni. Gdy przekroczyłem próg stajni pobiegłem do Skylight'a. Naprędce oporządziłem go i osiodłałem. Koń pokłusował do lasu. Po jakimś czasie dałem mu wolne lejce. Wydawało mi się, że Sky wiedział gdzie idzie, tylko skąd?
Niedługo potem naszym oczom ukazała się piękna polana. Na środku znajdowało się przejrzyste jezioro. Zeskoczyłem z wierzchowca. Dopiero teraz spostrzegłem, że po drugiej stronie jeziora ktoś stoi. Też z koniem. Zmarszczyłem brwi. Ten "Ktoś" chyba mnie też zobaczył.

<"Ktosiu"?>

czwartek, 2 października 2014

Zawody

Strasznie was przepraszam za opóźnienia....
O ile ktoś jeszcze zagląda na tego bloga.

Wreszcie nadszedł tak gorąco oczekiwany przez wszystkich dzień. Kiedy tylko pierwsze promienie słońca wkradły się do uśpionej stajni już pojawili się w niej klubowicze oporządzając swoje konie, czyszcząc sprzęt czy siedząc na sianie lub w siodlarni i wspólnie czytając trasę przejazdów. Nieco później pojawili się też instruktorzy udzielając dobrych rad i sprawdzając jeszcze raz czy na pewno parkur jest ustawiony tak jak należy. Wszędzie panował straszny ruch i tłok lecz chyba nikt tego nie zauważył bo wszyscy byli pochłonięci swoimi zajęciami.
- Gdzie się podział mój czaprak! - zawołała podenerwowana Tiffany próbując skompletować swój sprzęt.
- Nawet nie wiem jak wyglądał - warknął Cole siłując się z zasuwą do bosku swojego konia, która dziwnym trafem nie chciała się otworzyć akurat wtedy kiedy tak bardzo się spieszył.
- Wiesz, że już za półtorej godziny musimy startować? - spytała Kayli Linda z powątpiewaniem patrząc na oblepionego błotem Dancinga, który spokojnie skubał siano. Jaspis już był wyczyszczony i Linda właśnie miała zabrać się za zaplatanie jego grzywy.
- Wiem... - sapnęła dziewczyna trudząc się przy doczyszczeniu siodła. Linda ruszyła dalej zostawiając przyjaciółkę. Podeszła do swojego konia i zaczęła sprawnie pleść warkoczyki z jego miękkiej grzywy. Obok niej pojawiła się Madeline prowadząc Kilimandżaro i przywiązując do koniowiązu. Kobieta miała już na sobie białe bryczesy i elegancki frak na zawody. Zostawiając karą klacz przywiązaną poszła do siodlarni po sprzęt do czyszczenia myśląc o tym jak dziecinne są takie zawody. Z politowaniem patrzyła na podekscytowanie młodych jeźdźców którzy pokrzykując lub marudząc uwijali się przy swoich koniach. Jedną z osób które z największym zapałem i energią zajmowała się swoją pracą była Alex z uśmiechem na ustach zarzucająca siodło na Freskę. Mimo, że było jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia większość miała już prawie gotowe konie gdyż zawodnicy musieli jeszcze zapoznać się lepiej z parkurem i zadbać o swój wygląd (prawie wszyscy byli jeszcze w codziennym ubiorze, żeby nie pobrudzić swojego stroju na zawody). Jedynymi osobami które jeszcze nie przygotowywały koni były Kayla i Emily. Kayla zdyszana położyła swój dopiero teraz wyczyszczony sprzęt i pognała po jej najbrudniejszego na świecie konia. Ogier prawie kłusem z biegnącą u jego boku brunetką znalazł się przy koniowiązie, a następnie zaczął być czyszczony. Kayla z mozołem zdrapywała szczotką maczaną w wodzie błoto z Grass'a, który akurat dzisiaj postanowił się wytarzać na dolnej części pastwiska gdzie było największe błoto. Emily natomiast spała sobie w najlepsze. Otworzyła powoli oczy z dziwnym przeczuciem, że o tej porze dawno nie powinno być jej już w łóżku. Podniosła się i przeciągnęła po czym w jednej chwili przypomniała sobie, że dzisiaj jest dzień zawodów. Jak petarda wyskoczyła z łóżka i migiem narzuciła na siebie swój odświętny struj jeździecki z trudem radząc sobie z guzikami od fraka. Po trzy stopnie pokonała schody i dosłownie wyleciała z budynku. Kiedy zdyszana dobiegła do stajni zaczęła migiem siodłać Merci ignorując pytania gdzie podziewała się wcześniej.

Mimo wszystkich problemów zawodnicy Klubu Jeździeckie Tryumf byli gotowi na czas i kiedy instruktorzy kazali im rozprężać konie bez problemów dosiedli swoich pięknie wyglądających rumaków, a ich profesjonalne stroje wyglądały bardzo elegancko. Zainstalowano już nagłośnienie i puszczono muzykę co nieco rozpraszało konie. Na trybunach zebrali się widzowie z ekscytacją nie mniejszą niż samych startujących oczekiwali rozpoczęcia pierwszego przejazdu. Po krótkim rozruszaniu konia jako pierwsza w stronę parkuru ruszyła Emma. Razem z Celentico tworzyli bardzo zgraną parę lecz ogier płoszył się ciągle, a dziewczyna nie potrafiąc nad nim zapanować została zdyskwalifikowana. Następna była Emily, która zaliczyła przejazd z ośmioma punktami karnymi i wykroczeniem poza normę czasu. Cole'owi szło bardzo dobrze do puki nie pomylił trasy przejazdu, a jadący za nim Ray popełnił ten sam błąd. Przejazd Maddeline był bardzo profesjonalny. Prowadziła konia lekko i z gracją co z pewnością zachwyciło sędziów lecz Kilimandżaro będąca raczej ujeżdżeniowcem strąciła jedną przeszkodę. Linda na Jaspisie też pojechała bardzo ładne, ale zbyt wolno i przekroczyła niestety limit czasowy chodź tylko o paręnaście sekund. Kiedy jako kolejna na parkurze pojawiła się Alex wszyscy wstrzymali oddechy w oczekiwaniu gdyż większość wiedziała jak pięknie dziewczyna potrafi skakać. I rzeczywiście nastolatka nie zawiodła tych którzy na nią liczyli bo uzyskała najlepszy czas ze startujących dotychczas. Potem kłusem na plac skokowy wparowała podekscytowana Tiffany. Jej przejazd był równie dobry, co Alex tyle, że Tiffy dostała lepszą ocenę za styl zajmując tymczasowe pierwsze miejsce. Potem na parkurze pojawiła się prawdziwa gwiazda czyli Jess, który szybko zdobył serca fanów powalając sędziów swoim mistrzowskim przejazdem w którym nie brakowało niczego, a już na pewno najbardziej rzucała się w oczy doskonała współpraca Mistralla z chłopakiem. Już teraz wiadomo było, że ta para wygra bo nawet mimo usilnych starań zawziętej Kayli nie udało jej się ich pobić. Tak więc Jess wygrał czego bez wątpienia zazdrościli mu członkowie klubu. Wygrany nie chwalił się jednak i z pokorą, ale widoczną radością przyjął klacz Gammę będącą główną nagrodą.

Koniec :)

Mam nadzieję, że się podobało!
A teraz proszę osoby poniżej wymienione o napisanie opowiadań:
Cole
Emma
Emily
Rayson
Alex
Madeline
Linda

Pozdrawiam wasza adminka :D

Od Jess'a

Siedziałem na krześle i bałem się choćby poruszyć. Nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Weterynarz, zupełnie poważnie, poprosił mnie, żebym pomógł mu z chorym koniem!
- Ja…tak…oczywiście – wyjąkałem - Tylko, że… ja…nic nie wiem… to znaczy… ja…
- Na pewno nic nie zaszkodzi spróbować – zapewnił mnie – Prawda?
Nie, na pewno nic nie zaszkodzi. Mogłem się jedynie upokorzyć, ale do tego i tak zdążyłem się już przyzwyczaić.

Ciemnogniada klacz postawiła uszy, kiedy weszliśmy do jej boksu w przybudówce.
- To jest Margot – Jack przedstawił mi konia.
I tylko się uśmiechnął, dodając mi otuchy.
- To co mam zrobić? – zapytałem niepewnie gładząc klacz po szyi.
- Dokładnie to samo, co popołudniu zrobiłeś z Fiery Flower – wyjaśnił.
- A co jej jest?
Przyglądnąłem się dobrze zbudowanemu koniowi rasy angielskiej.
- Nie mam pojęcia i na tym tkwi cały problem – wzruszył ramionami, założył ręce na piersiach i oparł się o ścianę.
Margot była piękna. Równa grzywa i ogon i błyszcząca sierść. Miała mniej więcej metr siedemdziesiąt w kłębie. Spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Hej, co tam, hm? – pogłaskałem ją po grzbiecie.
Uniosłem dłoń i dotknąłem jej nosa. Parsknęła delikatnie, a w jej oczach widziałem ten sam wyraz wyczekiwania, z jakim spoglądał na mnie Jack. Uznałem, że powinien mi chociaż trochę o niej opowiedzieć. Kiedy tata przychodził do stadniny zawsze mówiono mu od kiedy dany koń borykał się z problemem, od czego, gdzie, dlaczego… Ja tego wszystkiego nie wiedziałem. Czyżby tutejszy weterynarz wystawiał mnie na próbę? A zresztą, co mi tam.
Położyłem dłoń na karku klaczy i skoncentrowałem się. Przesuwałem je powoli po ciemnej sierści zwierzęcia, przez kłąb, grzbiet i zad, aż do nóg i kopyt. Potem sprawdziłem jej brzuch na całej długości. I nic. Obszedłem ją dookoła, stanąłem po drugiej stronie i powtórzyłem wszystkie czynności. Na koniec zająłem się głową klaczy. Zacząłem od pyska, potem delikatnie pogłaskałem ją po bokach głowy, wokół oczu, po czole i wokół uszu bu powoli opuścić je, i dotykając ganaszy, przesunąć na powrót w górę. Nagle poczułem wstrząs, jakby porażenie prądem.
Syknąłem z bólu i gwałtownie odskoczyłem, strasząc tym zrelaksowaną Margot.
- Co się dzieje? – weterynarz błyskawicznie stanął obok. Był bardzo podekscytowany.
Wskazałem na miejsce między lewym uchem i tylną krawędzią żuchwy.
- Tam coś musi być – powiedziałem.
Żadem rozsądny człowiek nie chwyta elektrycznego pastucha , jeśli raz został porażony, jednak ja odważnie wyciągnąłem dłoń. Trzask! Momentalnie poczułem mrowienie i cofnąłem się.
- Jesteś pewien? – zapytał Jack.
- Tak – powiedziałem – Co tam jest?
- Ślinianka przyuszna. A poniżej uchyłek trąbki słuchowej, przez który przebiegają naczynia krwionośne zasilające mózg konia.
Zamyślony przygryzłem dolną wargę i przyglądałem się klaczy.
- To by było coś. W ogóle nie brałem tego pod uwagę.
- Ale czego konkretnie? Jakie ma objawy? Teraz chyba może mi już Pan powiedzieć?
Jack odwrócił się w moją stronę.
- Nie chciałem cię rozpraszać ani denerwować – powiedział rozluźnionym głosem – Jeszcze cztery lata temu Margot była jednym z najlepszych koni wyścigowych europy. Wspaniałe pochodzenie i niesamowity talent sprawiły, że na aukcji roczniaków została sprzedana za niemal siedemset tysięcy euro. Jako trzylatka wygrała wszystkie wyścigi, a rok później zdobyła nawet Prix de l’Arc de Triomphe w Paryżu. Potem zaczęła przebiegać przez metę jako ostatnia. Właściciele przeznaczyli ją do rozrodu i pokryli wspaniałym ogierem. Kosztowało ich to majątek a ona na dodatek nie zaszła w ciążę. Przez dwa lata szukali najlepszych klinik, a od sześciu tygodni Margot stoi u mnie.
Z szacunkiem i podziwem spojrzałem na konia. Ta ciemnogniada klacz kosztował więcej niż nasze ogromne długi w Londynie wraz z wartością domu, auta i wszystkich w nich akcesorii.
Niespodziewanie Jack zaczął gdzieś się śpieszyć.
- Chodź! – powiedział i szybkim krokiem ruszył w stronę domu.
Zanim wszedł na werandę, w jego dłoni pojawił się telefon komórkowy. Wybrał jakiś numer i kiedy byliśmy już w środku, nerwowo zaczął chodzić po pomieszczeniu.
- Cześć Peter, Jack z tej strony – powiedział po kilku sekundach czekania – Pamiętasz może tę pełnokrwistą klacz, która była u ciebie w klinice? Margot, zgadza się… tak, to ta. Od kilku tygodni mam ją u siebie… aha.... nie, właśnie o to chodzi. Nic nie znalazłem. Ale ma pewien pomysł. Powiedz mi tylko, czy robiliście jej pełną tomografię komputerową głowy?
Uśmiechnął się do mnie, ale potem spoważniał.
- Nie? A zająłbyś się tym, jeśli ją do ciebie wyślę? Dobrze? Super, powiedz tylko kiedy. Fantastycznie, wszystko zorganizuję. Mogę ją osobiście podrzucić, chyba nawet tak bym wolał…
Drgnąłem. Niespodziewanie w mojej kieszeni zawibrowała komórka. Wygrzebałem ją i spojrzałem na ekran. Była to wiadomość od mamy.
„Co tam u ciebie? Podoba ci się tam?”
Nagle poczułem ogromne poczucie winy. Bo przecież nie zadzwoniłem do niej ani razu od przyjazdu. Tak bardzo zająłem się swoimi nowymi problemami, że zapomniałem o najważniejszych rzeczach.
„Jest super. Przepraszam, że nie dzwoniłem. Oddzwonię” – odpisałem, zastanawiając się czy ją zawiodłem.
- Jess! – Jack nie posiadał się z radości – W przyszłym tygodniu jadę z Margot do kliniki profesora Jacksona! Dzięki tobie zacząłem podejrzewać, co jej może być! Na razie to tylko przypuszczenie, ale jeśli się potwierdzi…
Patrzyłem głucho w wyświetlacz telefonu. Mama odpisała mi tylko ”ok.”. A ja nie wiem co o tym myśleć. Chyba jednak za dużo myślę… A może nie… Ech… To nie zmienia też faktu, że za oknem zrobiło się już ciemno, a Mistrall powinien znaleźć się w swojej prawdziwej stajni.
- Ja chyba muszę się już zbierać – wypaliłem ni w pięć ni w dziewięć.
Weterynarz pokiwał głową tak samo zamyślony.
- Jest już ciemno. Podwieźć cię? A, no tak… Przecież jeszcze Mistrall. Możemy wpakować go do przyczepy jeśli chcesz.
- Nie, to byłby tylko problem a ja mam nadzieję, że znajdę drogę powrotną – powiedziałem pośpiesznie.
- No dobrze – odparł niepewnie – Trzymaj się szosy a się nie zgubisz. Jeszcze raz wielkie dzięki – uśmiechnął się.
Odwzajemniłem uśmiech i wyszedłem na dwór. Zrobiło się już chodno a na moich rękach pojawiła się gęsia skórka. Osiodłałem kasztanka i bez słowa zniknąłem w ciemnym lesie.